Słyszeliście kiedyś o firmie Alseye? Nie? Nic dziwnego, bowiem jest to Chiński producent chłodzenia z Shenzen. Od dawna już wiadomo, że chińskie wcale nie znaczy gorsze, postanowiłem przyjrzeć się bliżej produktom tej firmy, a dokładniej – wentylatorom PWN Alseye CP-120.
Na próżno szukać anglojęzycznych recenzji tego sprzętu, o polskich nie wspominając. Można powiedzieć, że przecieram szlaki i jako pierwszy zrecenzuje sprzęt komputerowy, który dumnie nosi napis Made in China. Czemu by nie, skoro chińskie produkty już parę dobrych lat temu udowodniły, że niczym nie odstępują produktom z innych krajów. Zwłaszcza teraz, gdy rośnie coraz większe zainteresowanie chińskimi sklepami takimi jak Aliexpress czy GearBest, gdzie chińskie marki prezentują światowy poziom jakości, a popyt na najbardziej znane marki takie jak chociażby Xiaomi czy dawno już podbijający polski rynek Huawei rośnie i rośnie. Czemu nie dać szansy produktom, na które mało kto w ogóle zwracał uwagę? Mam nadzieję, że ta pierwsza recenzja zapoczątkuje pewien cykl na naszym portalu. Kto wie, może staniemy się pionierami w testowaniu chińskiego sprzętu, który głównie obfituje właśnie w systemy chłodzenia, czy kontrolery obrotów wentylatorów.
Chciałbym zaprezentować wam Alseye CP-120, wentylatory o średnicy 120mm z kontrolą obrotów.
Nie myślcie nawet, że to jakikolwiek produkt premium. To zwykłe wentylatory dla przeciętnego śmiertelnika zarówno w designie jak i cenie. Chciałbym coś więcej napisać o firmie, która je produkuje, ale poza siedzibą w Shenzen i bardzo ubogą witryną w sieci nie ma o niej zbyt wiele informacji. Decydując się na zakup i recenzję, zdecydowałem się na kota w worku. Albo wentyle zagoszczą na stałe w mojej obudowie, albo wywalę je przez okno a wydane pieniądze przeboleje. Tak też zrobiłem, mój nowy kotek przyszedł i dał się pogłaskać (przetestować, ale głaskanie lepiej się wpasowało).
Taka myśl chińskich sprzedawców, że pakiety wychodzą taniej. Tak więc zdecydowałem się na dwa jednakowe wentylatory, biorąc pod uwagę margines błędu. Dzięki temu wiem, że jeśli dwa działają dokładnie tak samo, każdy z nich będzie miał do zaoferowania identyczne parametry.
Wentylatory dostarczone zostały w zwykłych kartonowych pudełkach z opisem parametrów i małym okienkiem przez które możemy przyjrzeć się logotypowi. Zawartość pudełka nie obfitowała w mało użyteczne elementy. Znajdziemy w środku jedynie wentylator i śrubki. Nic więcej. Ot taki minimalizm.
Moja wersja jest w kolorze niebieskim z dodatkową silikonową nakładką antydrganiową, która szczelnie opatula wentylator. Całość wygląda estetycznie i porządnie. Gdzie nie gdzie znajdą się jakieś poszarpane krawędzie ale doprawdy ledwo widoczne i raczej nieprzeszkadzające. Producent szczyci się jedynym w swoim rodzaju zastosowaniem łopatek w kształcie krabich odnóży. No i rzeczywiście, pierwszy raz stykam się z tak wyglądającymi łopatkami wentylatora. Podobno takie rozwiązanie pozwala przetransportować większą ilość powietrza przy mniejszych obrotach. Jak jest naprawdę?
Otóż realia okazały się dość przykre. Wentylatory przy obrotach powyżej 70% przypominają mojego starego referencyjnego R9 290, który przy zwiększonej wydajności przypominał troszeczkę startujący odrzutowiec z możliwością dosłownego wylotu z obudowy. Tutaj mamy do czynienia z analogiczną sytuacją, w której cała obudowa bardzo chętnie wzniosłą by się i odleciała. Plus jest taki, że wentylatory nie tylko przypominają poziomem hałasu odrzutowiec, ale również ilością wypychanego powietrza. Jakbym trochę dłużej miał je włączone to pewnie musiałbym opuścić mieszkanie i zawiadomić sąsiadów o nadchodzącym huraganie. Niestety, poniżej 70% łożyska wydają tak denerwujący i nieprzyjemny pisk, że nie da się ich używać.
Wniosek jest jeden. Kopiesz kryptowaluty? Ten wentylator jest dla Ciebie. Spokojnie ochłodzi każdy piekarnik, a że przy tym narobi gigantycznego hałasu, Tobie przecież to nie przeszkadza.
Co na to „zaprzyjaźniony” Chińczyk, który wentylatory sprzedał?
Szkoda, że dopiero po fakcie…
Niestety przeciętny użytkownik bardzo szybko zacznie sobie pluć w brodę za ten zakup, a wentyle wywali przez okno lub postawi na stojaku i będzie ochładzał się w gorące dni.
Jak widać czasem lepiej dać sobie spokój z testowaniem chińskiego sprzętu. Ale nigdy się nie dowiesz, jeśli nie zaryzykujesz. Ja to zrobiłem, ponieważ jestem wielkim fanem taniej elektroniki, która w żadnym stopniu nie ustępuje innym producentom. Pierwszy raz się spaliłem i mam nadzieję, że ostatni. Tak, ostatni, bo nie zamierzam zaprzestać i jestem pewien, że gdzieś w gąszczu Aliexpressowych sklepów znajdę jakiś bezkonkurencyjny rarytas, który w pełni będę mógł oznaczyć pięknymi pięcioma gwiazdkami.