Właśnie zakończyłem, po raz pierwszy, fabułę nowego i zarazem ostatniego dodatku do gry Wiedźmin 3: Dziki Gon. Jeszcze wrócę do Toussaint, aby odkryć wszelkie tajemnice tej krainy, rozpracować pozostałe zadania poboczne i wygrywać pojedynki na miecze, pięści, karty, czy też słowne. Ale uczucie, które mi teraz towarzyszy, mimo iż jest mi znane, jest równie nieprzyjemne jak wtedy, gdy miałem z nim do czynienia po raz pierwszy – po skończeniu książkowej sagi. Coś się kończy. Coś pięknego i ważnego. I nic się nie zaczyna.
Serca z kamienia przedstawiają nam historię Olgierda Von Emereca i jego pobratymców z wzorowanej na kozakach bandy. Cała fabuła dodatku jest silnie inspirowana Panem Twardowskim i zapewne wszyscy, nawet bez grania w to DLC, domyślają się już kim jest tajemniczy Pan Lusterko i jaką rolę odgrywa w tym przedstawieniu. Niemniej sam Olgierd jest postacią tak barwną i charakterystyczną, że chce się chłonąć tę opowieść i topić w dialogach Geralta z bohaterami dodatku. Scenariusz może i jest adaptowany, ale mistrzostwa autorowi nie da się odmówić. Szkoda tylko, że poza fabułą questu głównego Serca z kamienia tak niewiele wprowadzają do świata Wiedźmina. Obszar, na którym ma miejsce akcja DLC nie jest tak naprawdę nowy. Parę wsi w Velen, złożonych z kilku domków na krzyż, nie zobaczymy tu nic nowego i oryginalnego, a większą część czasu i tak spędzimy w Oxenfurcie.
Jedynym dodatkiem w grze mającym wpływ na rozgrywkę jest wprowadzenie nowego rzemieślnika, zaklinacza. Dzięki jego usługom możemy w trzech gniazdach zbroi lub miecza zamontować jedno słowo runiczne, dające stały bonus naszemu sprzętowi. Minusem jest to, że nie możemy jednocześnie używać zwykłych run. Ale na pewno takie fanty jak nietępienie się raz naostrzonego miecza czy otrzymanie bonusów zbroi ciężkiej dla lekkiego ekwipunku będą tego warte. Dodatkowo nowe miecze Szkoły Żmii zostały ze mną już prawie do końca Krwi i Wina, niejednokrotnie ratując mi tyłek, kiedy trudniejszy przeciwnik mógł mnie zmieść jednym celnym ciosem i jedyne w czym tkwiła moja nadzieja to trucicielskie działanie miecza. No i spotkanie z Shani. Piękna, rudowłosa medyczka z Oxenfurtu zalicza krótki występ, ale chwil z nią spędzonych nie oddałbym za żadne godziny przegrane w innym RPGu.
Szkoda tylko, że czas potrzebny na ukończenie całego DLC to około pięciu godzin, nawet sprawdzając alternatywne ścieżki dla różnych wątków questu głównego. Można co prawda zarzucić mi, że nie rozsmakowałem się w questach pobocznych i nie przeszperałem nowego fragmentu Velen zbyt dokładnie, ale też nie czułem aby czekało mnie coś wyjątkowo wartego uwagi. Oceniając wyłącznie dodatek Serca z Kamienia stawiam 7,5. Tylko tyle, bo choć fabuła głównego questy jest rewelacyjna i po zakończeniu jej byłem zachwycony, to trzeźwo na to patrząc gdybym grał na najniższym poziomie trudności i nie był zbyt ciekawski, to ukończyłbym go w jeden wieczór. Poza tym tekst ten piszę po ograniu najnowszego DLC, więc Serca z Kamienia takiego wrażenia już na mnie nie robią. Pora na danie główne.
Zanim przejdę do opisu nowego DLC należy przyznać, że Wiedźmin 1.20, czyli po zainstalowaniu najnowszej łatki, wreszcie stał się grą doskonałą. Poprawki w interface, nowy podział i kategorie szeregowania przedmiotów w menu, szybszy dostęp do książek i nowych materiałów sprawia, że główna wada podstawki znika z tej gry.
Ale to tylko przedsmak czekającej nas przygody. Podobnie jak w Sercach z Kamienia, aby rozpocząć grę w dodatek musimy odwiedzić jedną z tablic ogłoszeń w Velen i dać się skusić na odwiedziny w pewnej barwnej krainie, u dawno nieodwiedzanej znajomej. I tak w służbie jej królewskiej mości, jaśnieoświeconej Anny Henrietty, Geralt rusza na poszukiwanie bestii, która uszczupla skład tutejszej elity. Toussiant – przepiękna kraina. Naprawdę, screeny tego nie oddają, oprawa graficzna Krwi i Wina to prawdziwe arcydzieło. Nie tylko po tym, że dla mieszkańców tej krainy wino jest napojem spożywanym częściej niż woda da się dostrzec, że jest ona wzorowana na słonecznej południowej Francji. Może i grafika w nowym Uncharted jest piękna, ale w porównaniu z jego korytarzowym projektem poziomów i budową interaktywnego filmu, otwarty świat Wiedźmina ze stolicą Beauclair (która swoją droga jest najpiękniejszym i najlepiej zaprojektowanym miastem w historii) zdecydowanie wygrywa.
Zanim weźmiemy się za główne zadanie czeka nas niespodzianka, stajemy się właścicielem winnicy. Wcale nie mała rezydencja wraz ze służbą i przyległymi ziemiami nie tylko jest miejscem, w którym wyśpimy się w wygodnym łóżku (co da nam zresztą bardzo fajne bonusy, zwłaszcza jeśli zadbamy o zakupienie lepszej jakości materaca) ale i ulepszymy broń, czy zbierzemy hodowane przez nas zioła do produkcji eliksirów. Wszystko oczywiście wymaga rozbudowy i przywrócenia podupadłej rezydencji do formy z czasów świetności. Jeżeli jednak majątek zdobyty przy okazji wojny z dzikim gonem rozpłynął się, gdyż w czasie rozgrywania fabuły Serc z Kamienia więcej okazji było do wydawania, niż zarabiania orenów to nie bój nic. Toussaint nie tylko wygląda na krainę mlekiem i miodem płynącą, ale i obfituje w wiele okazji do wzbogacenia się. Nie mam tu na myśli jedynie bardzo dobrych i występujących w dużo większej ilości niż w poprzednim DLC questów pobocznych. Zdecydowanie więcej świecidełek i cennych materiałów znajdziemy teraz przeszukując różne skrytki ze skarbami rozsiane po całej krainie. Na szczęście w Beauclair czeka na nas spoko kupców i rzemieślników z sakwami na tyle ciężkimi, aby wykupić od nas zbędne złote i srebrne obciążenie ekwipunku. Nie będzie już trzeba czekać i medytować pod sklepem, aby handlarz zebrał choć odrobinę gotówki, aby zapłacić nam za rzeczy, które chcemy mu sprzedać.
Kasę wydamy nie tylko na rozwój posiadłości, jeden z rzemieślników umożliwi nam ulepszenie naszego wiedźmińskiego rynsztunku do poziomu arcymistrzowskiego. Cieszy mnie to, bo mimo tego że uwielbiam swojego niedźwiedzia, to trochę już mi się opatrzył i spodobało mi się wprowadzenie kilku wizualnych poprawek. Zawiodłem się niestety na rynsztunku szkoły Mantikory. Liczyłem na nową ciężką zbroję, tu jednak znowu dostałem pancerz średni i niedźwiedź nadal został bezkonkurencyjny. Można co prawda skorzystać z odpowiedniego słowa runicznego i obciążyć mantikorę, pozostałem jednak przy niedźwiedziu. No przynajmniej na większość dodatku, gdyż w końcowych miejscówkach możemy znaleźć rewelacyjny sprzęt i pro tip z loadingu o tym, że wiedźmiński ekwipunek jest lepszy niż inne można schować między bajki. Szkoda tylko że znajdujemy go tak późno i wykorzystamy jedynie do finałowej walki. Warto nadmienić, że w zależności od tego jak rozwinie się końcówka questu głównego znajdziemy inną zbroję i zestaw mieczy. Dlatego przy kolejnym przechodzeniu dodatku postanowiłem sobie zostawić część questów pobocznych na „po głównej fabule” i wystąpić w nowym rynsztunku na turnieju rycerskim.
Poza zbroją i mieczami znajdujemy też nową talię do Gwinta, frakcję Skellige. Pewnie dla wielu graczy jest to tylko dodatek, ale dla osób, które na punkcie gry w gwinta zafiksowały się tak samo jak ja nie jest to opcja poboczna. Turniejem karciarskim zająłem się od razu i zebranie wszystkich kart nowej frakcji i stanięcie na podium rozgrywającego się w stolicy Toussiant turnieju zajęło mi około sześciu godzin. Czyli mniej więcej tyle co przejście Serc z kamienia.
Nie tylko zakończenie, ale i ścieżki prowadzące do niego znacznie się od siebie różnią. W pewnym momencie zostaniemy poinformowani, że wybór jednej z dwóch opcji będzie miał wpływ na dalsze nasze poczynania. Coś jak komunikat przed wypłynięciem na Wyspę Mgieł w podstawce. I tak będzie. Jeśli pójdziemy w lewo dalsze wydarzenia będą przypominały horror lub przynajmniej filmy z serii Underworld i ilość wampirów, które przemkną nam przez ekran spowoduje, że nie nadążymy z nakładaniem odpowiedniego oleju na miecz. Jeśli pójdziemy na prawo trafimy do baśniowej krainy. Jeszcze bardziej kolorowej niż Toussiant. Baśniowej dosłownie i w przenośni. Nie chcę spoilerować co tam się znajdzie, ale scenarzyści wspięli się na szczyty poczucia humoru, które polega nie tylko na wulgarnych wypowiedziach postaci, ale i na zabawie ze znanymi z bajek postaciami. Wystarczy, że na dole macie zdjęcia wilka po ostrym przechlaniu.
Powinienem trochę ponarzekać, bo gra nie jest przecież bez wad. Ale po co, skoro są to takie drobnostki jak to, że od czasu do czasu obcięta ręka zawisła w powietrzu, czy zajączki biegające po łączce potrafiły się respawnować i znikać na moich oczach? Bzdurki i pierdołki. Spodobał mi się jednak pewien błąd. Oto na załączonym obrazku jest kuń. Ów kuń stanął w poprzek mostu razu pewnego i tak już do końca gry pozostał. Niczego w Toussiant nie mogłem być pewien, czy wróg nie stanie się przyjacielem albo na odwrót, czy wampiry zniszczą miasto czy jeden z nich mi pomoże i choćby się waliło i paliło to tylko jedno było pewne. Że ten kuń będzie tam stał i wiernie czekał. Nie ważne co się dzieje, ile czasu minęło i skąd wróciłem; koń tam był i już.
Wiedźmin 3 wraz z oboma dodatkami jako całość zasługują na najwyższą z możliwych ocen. CD Project Red są obecnie dla mnie Bogami interaktywnej rozrywki. Krew i Wino jest najlepszym kawałkiem kodu jaki powstał i obowiązkiem zagrania w niego są objęci nie tylko gracze-patrioci, ale wszyscy, którzy za graczy się uważają. Pozostaje nam czekać na to czy utrzymają formę w powstającym Cyberpunku i modlić się do wszelkich bóstw, aby jednak ktoś wpadł na pomysł wydania Wiedźmina 4. Amen.