- horror w coopie!
- animacja postaci
- Kurator!
- wciągająca historia
- w sam raz na jedno posiedzenie
- możliwość powtórnego przejścia
- inna od Men of Medan w pozytywnym znaczeniu
- cena
- tytuł preferuje kanapowy coop od tego przez internet, co wpływa na jakość odbioru w drugim przypadku
- jeden crash
- na kolejny tytuł w antologii trzeba czekać rok :-P
Co powiecie na szkolną wycieczkę? Dość siedzenia w sali wykładowej, należy dowiedzieć się czegoś o literaturze ze źródła inspiracji wielu znanych pisarzy. Spakujcie się na weekend, wyjeżdżamy w piątek wieczorem. Pokażę wam Salem, jakiego jeszcze nie widzieliście. Miejsca, które wciąż przesiąknięte są krwią dziesiątek czarownic, a pamięć o nich jest nadal żywa wśród lokalnej społeczności. Słyszeliście historię miasta Little Hope?
Po świetnie, zupełnie słusznie, przyjętym horrorze Until Dawn studio Supermassive Games wpadło na pomysł antologii zatytułowanej The Dark Pictures (z ang. mroczne obrazy). Raz do roku mamy dostawać tytuł, który jak na tę chwilę łączy jedynie postać tajemniczego Kuratora. Ubiegłej jesieni poznaliśmy Man of Medan. Odkryliśmy tajemnicę zniknięcia całej załogi wojskowego statku USS Medan. W tym roku odwiedzamy region Salem w stanie Massachusetts. Pierwsze wasze skojarzenie powinno być ze słynnymi procesami o czary i paleniem „wiedźm” na stosie.
Za rok, już to wiemy, wybierzemy się na Saharę. Jest pewna teoria mówiąca o tym, że zajawkę przyszłorocznego tytułu mieliśmy już w pierwszej grze. Fragment gazety mówił o zaginionej ekspedycji w Iraku. Jest też kilka poszlak sugerujących, że będzie jeszcze kolejna część. Jednym z nich jest czwarta księga stojąca obok Man of Medan, Little Hope i House of Ashes na półce w bibliotece Kuratora. Kilkukrotnie sam Kurator mówi, że przed nami może być więcej niż jedna przygoda. Absolutnie się nie obrażę. Z kolegą z Liverpoolu, z którym ogrywamy antologię, już jesteśmy umówieni na za rok, na wycieczkę na pustynię.
Warto wspomnieć, że gry z antologii można rozgrywać w kilka osób i jest to polecany przez twórców sposób. Little Hope posiada dwie możliwości. Grę przez internet, wtedy nie widzimy tego, co dzieje się z drugą osobą. Gra często nas rozdziela i przeżywamy dwie równoległe historie. Niestety, ta część była o niebo lepiej zrobiona w Man of Medan. Nie chcę wam spoilować, ale tam było to po prostu genialne! Tutaj jest zwyczajnie dobre i ciekawe. Jest też jeden minus związany z tym rozwiązaniem. Otóż czasem jedna osoba aktywuje pchnięcie fabuły do przodu i wtedy drugiej urywało dialog albo oglądanie przedmiotu. Nie pamiętam, aby tak samo działo się w poprzedniej części.
Prawdopodobnie tym razem gra jest lepiej przygotowana na drugi tryb, czyli kanapowy COOP aż do pięciu osób! W tym przypadku każdy steruje jedną postacią w grze. Nie miałem jeszcze okazji tego przetestować w takim gronie (na szczęście mieści się w limicie obecnych obostrzeń sanitarnych). W tym trybie przekazujemy pada z ręki do ręki, gdy zmienia się postać wiodąca. Ten tryb pewnie pozwoli na odkrycie więcej szczegółów poukrywanych w grze. Dla mnie jednak jest jakaś magia w niewiedzy i tym, że nie widząc, co przeżywa druga osoba, słuchałem jej opowieści. Dawało to takie poczucie, że faktycznie się rozdzieliliśmy i otrzymuję relację tak, jak miałoby to miejsce w rzeczywistości.
Jak wspomniałem, całość spina postać Kuratora i niech mnie dunder świśnie, jeśli nie jest to postać, dla której warto zagrać w te gry. Jest absolutnie genialny! Teksty, które wypowiada, monologi, którymi jesteśmy raczeni podczas kilku przerw w rozgrywce, są inteligentne, są śmieszne, są tak bardzo w punkt. To z nich dowiadujemy się, jak nam poszło i czy mogliśmy coś zrobić lepiej. Kto wie, może nawet za coś nas pochwali? Kurator burzy czwartą ścianę, a jednocześnie robi to w taki sposób, że paradoksalnie bardziej wczuwamy się w grę. Nie wiem, jak udało się twórcom to zrobić, ale jest to dla mnie przejaw ich geniuszu w sposobie opowiadania historii.
Technicznie gra prezentuje się bardzo dobrze, a niektóre jej elementy, jak odwzorowanie postaci i ich mimika, gesty, mowa ciała, są wręcz rewelacyjne. Całą rozgrywkę obaj zachwycaliśmy się tym, co widzimy na ekranie. Do tego dochodzą różne rozwiązania graficzne, jak światło przebijające się przez mgłę czy animacja przeciwników. Ci ostatni są głównie do straszenia, ale z czasem przyjdzie się nam też z nimi zmierzyć. Niestety, raz gra w końcowym rozdziale rzuciła mi błędem i niebieskim ekranem w twarz. Musieliśmy wtedy powtarzać spory kawałek rozgrywki. Poza tym innych nieprawidłowości nie uświadczyliśmy. Nikt się na niczym nie zaciął, żaden przedmiot nie sprawiał trudności w interakcji z nim. Pod tym względem wszystko w porządku.
Jesteśmy już całkiem daleko w tekście, a wy dalej macie mgliste pojęcie o fabule. Część zdradziłem we wstępie. Otóż faktycznie sterujemy grupą akademicką, która wybrała się na wycieczkę. Gdzieś w regionie Salem ich autobus się rozbija i zmierzają do Little Hope, najbliższego miasta od wypadku, po pomoc. Po drodze spotkają rzeczy nie z tego świata i zostaną wplątani w kilka procesów o czary z siedemnastowiecznej wersji miasta. Wszystko to kręci się wokół małej, a jakże, czarnowłosej dziewczynki imieniem Mary. Gra będzie co jakiś czas serwować nam losy lokalnej społeczności prowadzące do rozwiązania zagadki zła czającego się w mieście. To od naszych poczynań zależeć będzie, czy prawdziwy potwór zostanie unicestwiony, a Little Hope uwolnione na zawsze spod jego wpływów.
Wspomniałem też o przeciwnikach. Ci nierozerwalnie związani są z procesami, a przede wszystkim z egzekucjami przeprowadzonymi na niewinnych mieszkańcach. Ich utrapione dusze będą nawiedzać naszą grupę w ciałach powiązanych z typem śmierci, jaka je spotkała. Jeśli dobrze pokierujemy grupą, wszystkim uda się przeżyć noc. Ach, tak, nie wspomniałem. Za każdym razem w grach Supermassive trzeba dożyć poranka, bo jak wiadomo, w nocy budzą się demony. Tak że wracając, możemy uratować całą piątkę. Nie jest to jednak łatwe. Czasami wystarczy jedna zła decyzja i… Tak, my naszą pierwszą noc zakończyliśmy we dwójkę… Możecie mi uwierzyć na słowo, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by było inaczej.
Rozgrywka opiera się na eksploracji (im dokładniejszej, tym pełniejsze będzie wasze przeżycie historii) oraz na sekwencjach QTE, od których często zależy życie lub śmierć. Czas, jaki mamy na wciśnięcie odpowiedniego przycisku, jest w większości przypadków odpowiednio długi, żeby nie czuć frustracji. Dodatkowo, każda taka sekwencja poprzedzona jest sygnalizacją, więc możemy się przygotować na to, że za chwilę będziemy wciskać kwadraty, trójkąty i inne krzyżyki na czas. Najtrudniejsza jest forma celowniczka, kiedy musimy najechać w odpowiednie miejsce i wcisnąć trigger (na PS4 jest to R2). Trudno być tutaj dokładnym. W ten sposób straciliśmy dwie osoby. A trzecią? No cóż, okazało się, że można było zginąć dlatego, że nie było się w pełni dobrą osobą. Jeśli wydarzenia z nocy nie sprawiły, że zmieniło się swoje złe nastawienie, to też można zginąć.
Po zakończeniu Men of Medan (polecam!) czekaliśmy na finał i byliśmy ciekawi zakończenia opowiadanej historii. To nie zawiodło, jest zupełnie inne niż w zeszłorocznej produkcji, choć daleko od optymizmu. Jeśli uważnie czytamy porozrzucane informacje, to spokojnie możemy się go domyślić. Chociaż gra usilnie podpowiada nam inaczej, co liczę jej bardzo na plus. Podoba mi się, że oba tytuły różnią się w wielu aspektach. A to, co je łączy, czyli dbałość o przekazanie emocji grą aktorską i genialny Kurator, świetnie spaja oba światy. Jestem bardzo ciekaw kolejnej gry i chciałbym, żeby była już, teraz, zaraz, a nie dopiero za rok.
Tytuł można ukończyć w około 5 godzin. Może wydawać się to mało, ale czyni z niego idealną grę do kooperacji i do przejścia za jednym razem. Mnogość wyborów i trzy odmienne sposoby rozgrywki (grę można przejść zupełnie samemu), to dobre podłoże do tego, by przejść ją kilkakrotnie dla własnej przyjemności, co wydłuża czas. Poza tym cena oscyluje w okolicy 140 zł, czyli znacznie mniej niż tytuły AAA. Jak dla mnie warto, a jeśli wolicie jeszcze mniej wydać, to na pewno za kilka miesięcy gra będzie tańsza. Tak czy inaczej, zapiszcie ją sobie na listę.
Little Hope nie ustrzegło się kilku błędów, a gra z drugą osobą przez internet nie jest tak porywająca, jak w Men of Medan. Nie zmienia to faktu, że Supermassive jest dla mnie królem kooperacyjnych horrorów i zamawiam kolejną część antologii w ciemno. Nie jest to gra, która przerazi was do szpiku kości, ale nadrabia fajnym pomysłem na prowadzenie fabuły, a ta zwyczajnie wciąga. Do tego tytuł nadaje się też na fajne spędzenie wieczoru w kilka osób. Polecam z całego serca!