ZALETY
- Nowa miejscówka
- Łuk!!!
- Nowe umiejętności dla klas
- Nowe zadania i aktywności
- Nowy tryb PVP - Gambit
- Mnóstwo godzin świetnego strzelania
WADY
- Cena
- Czy trzeba było wyciąć te rzeczy w Destiny 2, żeby kazać za nie płacić graczom w dodatku?
- Gra się trochę gorzej samemu
Ciężko napisać recenzję gry takiej jak Destiny 2. Fabuła choć obecna, nie jest tu wcale głównym daniem. To przedłużony samouczek, który ma za cel jedynie pomóc wam wbić poziom postaci i zaznajomić się z nowościami. Prawdziwa zabawa zaczyna się po skończeniu liniowej historii.
Dla tych, którzy nie słyszeli za dużo o samej grze, Destiny 2 to MMOFPS z elementami platformówki i TPP. Szaleństwo. Wydawałoby się, że niemożliwym jest, aby to wszystko połączyć w jednym tytule. Dlatego osoby, które grały w Destiny 1 lub 2 dzielą się na dwie główne grupy – tych, którym to podeszło i są oddanymi fanami oraz na tych, którym to się kompletnie nie podoba i uważają, że gra to totalna porażka. Muszę wam się przyznać, że ja należę do tej pierwszej grupy.
Destiny 2 doczekało się trzech dodatków, z czego ta recenzja dotyczy najnowszego z nich, o podtytule Porzuceni (Forsaken). Rozpoczyna on drugi rok dodatków do gry i już można do niego dokupić nowy roczny dostęp, który zapewni wam trzy nienazwane jeszcze dodatki, zaplanowane na zimę 2018, wiosnę i lato 2019. Wynika z tego, że Porzuceni to takie Destiny 2.5. Dokładnie tak samo było w przypadku poprzedniej części. Tam dodatek The Taken King rozpoczął nowy rozdział w historii. Bungie robi to ponownie i ratuje grę dodając rzeczy, o które gracze prosili od dawna sprawiając, że wszystko co złe odchodzi w niepamięć.
To jest chyba największy zarzut względem gry. Fani pierwszej części uważają, że niepotrzebnie dokonano zmian w stosunku do tego co znane było w The Taken King. Zatem powrót do wielu rzeczy dobrze działających nie jest wcale nowinką, a jedynie naprawą błędów deweloperów, do tego dość dla samych graczy kosztowną. Chciałbym się z nimi zgodzić, ale jest mi ciężko, gdyż gram w Destiny 2 od premiery i po prostu nie robię twórcom takiego rachunku sumienia. Zostały wprowadzone zmiany, nie działały, teraz wszystko śmiga aż miło. Po co dorabiać do tego teorię? Jasne, rozumiem, że moje podejście może wielu wydawać się złe. Jednak recenzja jest dokładnie po to bym opisał to co sam czuję. Także chciałem żebyście mieli to na uwadze i przez pryzmat tego odbierali moje radości i smutki.
No dobrze, po tym lekko przydługim wstępie możemy przejść do tego, na co wszyscy czekacie. Zacznę od fabuły. Gra opowiada historię dawno zapomnianego rodzeństwa, które powróciło do znanej nam części galaktyki. Powróciło w pojedynkę, choć we dwójkę. Nie chcę wam za bardzo psuć radości z odkrywania fabuły, ale jak na Destiny jest wyjątkowo dobra i wciągająca. Poza tym, te przerywniki. Ciężko byłoby mi powiedzieć, kto kręci lepsze filmy animowane, Blizzard czy Bungie. Jakość jest powalająca i z czystą przyjemnością się je ogląda chłonąc kolejne zawiłości fabularne.
Cayde’s dead, baby. Niestety, nie będzie to dużym spoilerem, jeśli powiem, że ulubieniec chyba wszystkich intersujących się Destiny, czyli Cayde-6, niepoprawny żartowniś, łowca, ginie w prologu do najnowszego dodatku. Ginie bezpowrotnie, gdyż chwilę wcześniej śmierć ponosi jego duch, który były w stanie przywrócić go do życia. Naprawdę, lepszego powodu do zemsty deweloperzy nie mogli znaleźć. Nie wspominając o tym, że sam od pierwszej części gram łowcą. Choć po część główne zadanie to sprawa osobista, to jednak ponownie w tle rozgrywa się walka o dobro całej znanej galaktyki i tylko my jesteśmy w stanie powstrzymać złe rodzeństwo. W tym celu wykorzystamy nowe gałęzie w drzewkach umiejętności po 3 dla każdej klasy. Niezależnie od tego jaką mocą obdarowujemy naszego protagonistę, dostaniemy zestaw 4 nowych umiejętności.
Fabuła tym razem prowadzona jest w dość nietypowy sposób. Do tej pory byliśmy przyzwyczajeni do tego, że dostajemy kolejne zadania, widoczne na mapie naszej galaktyki. Tym razem jednak główne zadanie przeciągnie nas poprzez specjalne misje patrolowe na nowo odblokowanej miejscówce zwanej Splątany Brzeg (Tangled Shore), wraz z ukrytym Śniącym Miastem. Twórcy zarzekają się, że to największa miejscówka w dziejach serii. Na pewno moja percepcja zgadza się z tym stwierdzeniem.
Mapa, na której lądujemy podczas zwyczajowego patrolu jest bardzo rozległa i zróżnicowana. Wróćmy jednak do zadań. Ci, którzy grali na pewno pamiętają, że po odblokowaniu każdej „planety” możemy ją przemierzać w trybie swobodnego zwiedzania. Wtedy to możemy podejść do jednej z porozrzucanych po krainie flag i rozpocząć mini zadanie. Te są różne. Czasem należy zabijać lokalnych przeciwników, by zebrać z nich odpowiednie dane wywiadowcze. Kiedy indziej należy odkryć nieznane fragmenty świata. A jeszcze, kiedy indziej trzeba po prostu zabijać wszystko co wejdzie nam pod lufę. W ramach fabuły dodatku Porzuceni, przyjdzie nam zapolować na generałów złego rodzeństwa. Musimy ich najpierw wytropić. Daje to sporo frajdy, a prawie każde starcie jest unikatowe. Co ważne, może się okazać, że mamy za mało światła by na tę chwilę się z nimi zmierzyć. Co zrobić wtedy?
Nie wspomniałem we wstępie, że w serii Destiny mamy dwa, niezależne od siebie poziomy postaci. Pierwszy, to klasyczne levele. Wraz z ich wzrostem postać otrzymuje bonusy do statystyk odpowiedni dla danej klasy postaci. Destiny 2: Porzuceni zaszalało w tym względzie i zwiększyło poziom maksymalny z trzydziestego na pięćdziesiąty. Nie martwcie się jednak, zanim skończycie kampanię dobijecie do niego. Poziom światła to z kolei unikalny wskaźnik tego, jak wasza postać jest potężna. Fabularnie światło określa moc danego Strażnika (Guardiana). W samej grze ustalamy tę wartość dzięki przedmiotom. Każdy element pancerza i broń we wszystkich trzech kategoriach – kinetyczna, energetyczna i ciężka, posiada liczbę określającą poziom światła właśnie. Z nich wyliczana jest średnia. Może się zatem zdarzyć, że będziecie mieć karabin na poziomie 500 i hełm na 400. Obecnie kampanię kończy się gdzieś w okolicach 500, a maksymalny dostępny poziom to 600.
Tu zaczyna się zabawa. Kończycie główną oś fabularną, macie 500 światła i zaczynacie dziesiątki zadań pobocznych, które mozolnym tempem będą was zbliżać do upragnionej 600. To trochę jak Diablo, gdzie powtarzacie różne misje, by mieć szansę na zdobycie niesamowicie cennego przedmiotu. Z tą różnicą, że tutaj wiecie o ile maksymalnie może się to poprawić. Jest to zawrotna liczba 3 punktów. Czyli macie 8 przedmiotów zwiększających światło, które wliczają się do średniej. Na podstawie tej średniej wypada wam nowa broń albo część ubioru o maksymalnie 3 punkty większa niż średnia. Nawet jeśli uda się wam dostać te 3 punkty więcej na hełmie to i tak potrzebujecie innych przedmiotów by zwiększy średnią o 1. Brzmi jak dobra zabawa? Dla wielu nie, dla mnie jak najbardziej.
Przedmioty są różnej klasy rzadkości. Mamy zwykłe białe, dalej są niebieskie, które mogą osiągnąć obecnie maksymalnie 500 światła, potem fioletowe i żółte / złote – unikalne. Z tymi ostatnimi jest taki problem, że można mieć jedynie założone dwie sztuki. Jedną broń i jeden element pancerza. Zapewniają one jednak zawsze dodatkowe umiejętności i często są przeznaczone tylko dla danej klasy postaci, więc warto mieć to na uwadze. Fioletowe i żółte przedmioty mogą osiągnąć maksymalny poziom 600 światła. To co zostało ponownie wprowadzone do gry to możliwość posiadania broni zarezerwowanych do tej pory do klasy energetycznych jako kinetyczne i odwrotnie. W ten sposób możecie biegać z dwoma snajperkami jedocześnie. Nie polecam, ale możecie! Dużo frajdy daje strzelanie z nowości w serii – łuku. Dostaje się go jako nagrodę za zadanie z głównej osi fabuły, ale też można wylosować różne modele z engramów. To broń bardzo precyzyjna, zabójcza i szybsza od snajperki. Mój nowy, osobisty faworyt.
Gdzie zbierać te wszystkie fanty? Wspomniałem już o misjach patrolowych. Są też misje dzienne na każdej z planet. Do tego pojawiły się łowy na ważne cele, które aktywować można u NPC zwanego Pająkiem w nowej lokacji. Tutaj można zdobyć przedmioty, tak zwane engramy, o większej szansy na egzotyk, wspomniany żółto-złoty przedmiot. Do tego dochodzą nagrody klanowe oraz nowy tryb PVP nazwany Gambit. Jeśli macie skojarzenia z hazardem, to słusznie. Otóż przed każdą rozgrywką losowo dobierana jest mapa oraz przeciwnicy, z którymi się zmierzycie. Macie tylko chwilę w lobby by przygotować się do starcia, dobrać broń pod wrogów i lecicie.
Samo starcie podzielone jest na maksymalnie 3 rundy, gra się do dwóch zwycięstw. Jest to o tyle nietypowy tryb PVP, że po pierwsze przez większość czasu zabija się przeciwników sterowanych przez AI, po drugie oba zespoły grają na identycznych mapach i żeby się spotkać, trzeba przejść przez portal na drugą stronę. Nie można zrobić tak, że staną naprzeciw siebie dwie drużyny, a jedynie pojedynczy reprezentanci. To znaczy, że jeden strażnik atakuje czterech. Z tą różnicą, że najeźdźca widzi dokładnie, gdzie są przeciwnicy, wystarczy wtedy tylko odpalić swoją najpotężniejszą umiejętność i pokonać innych graczy lub posłać w ich stronę morderczą rakietę.
Z wrogów sterowanych przez AI wypadają przedmioty, które trzeba zdeponować w sejfie. Drużyna, która szybciej zdeponuje odpowiednią ich ilość przywołuje pradawne zło, które trzeba zabić. Tutaj ponownie pojawiają się komplikacje. Gdy jedna drużyna deponuje walutę do sejfu, u drugiej sejf się zamyka i pojawiają się dodatkowi przeciwnicy, których trzeba ubić by znów mieć dostęp do własnego sejfu. Trzeba być czujnym, bo zebrane przedmioty znikają, jeśli strażnik umrze. Co więcej, gdy już przywoła się bossa, każda śmierć leczy go. Warto więc nie ginąć i warto przechodzić przez portal, żeby zabijać strażników z przeciwnej drużyny. Niby strzelanie, a jednak jest sporo opcji taktycznych. Zgrana drużyna potrafi tutaj zdziałać cuda, dlatego polecam grać w ten tryb ze znajomymi.
Aby nam się nie nudziło, twórcy dodali nową sekcję w menu postaci. Mianowicie są to Triumfy (Triumphs). Jest to kolekcja waszych osiągnięć od premiery Destiny 2. Za wykonanie różnych aktywności zdobywamy punkty, którymi możemy szpanować przed innymi graczami, ale też dają nam one różne bonusy. Na przykład teraz do zdobycia była ścieżka dźwiękowa z gry. Do tego dochodzą różne tytuły, którymi można się szczycić wewnątrz gry. Kolejna rzecz, którą chce się zbierać.
Wraz z klanem staramy się właśnie przejść przez nowo dodany rajd. Niestety jeszcze nam się nie udało. Zbieramy Światło i szlifujemy umiejętności. Wiem już jednak, że na pewno będę grał i grał, aż zdobędę maksymalny poziom Światła, a rajd będzie dla mnie spacerkiem po parku. Do tego czasu jestem przekonany, że zostanie dodany nowy rajd, a może i wyjdzie kolejny na liście dodatek. Czy zatem mogę polecić Destiny 2: Porzuceni?
Chciałbym przypomnieć, że gra mi się podoba i gram w kolejne dodatki na ich premierę. Lubię sensowny grind, jeśli daje jakiś postęp, a tu daje. Nieznaczny, jasne, ale przez to dłużej dąży się do celu robiąc rajdy lub grając w Gambit ze znajomymi. Gra jest przepiękna, przynajmniej na PS4 Pro. Nowe lokacje zapierają dech i wielokrotnie przystawałem w miejscu by podziwiać otaczający mnie świat. Podczas rozgrywki głównie mamy tu do czynienia z killroomami, co wielu może odrzucać. Mi strzela się jednak tak dobrze, że to nawet fajnie wiedzieć czego się spodziewać. Chyba nie odpowiedziałem wystarczająco prosto na pytanie.
Spróbujmy jeszcze raz. Jeśli lubicie gry, w których powtarza się czynności, ale same czynności sprawiają wam frajdę, do tego lubicie postrzelać z różnych broni, nie przeszkadza wam, że strzał w głowę nie zabija, a jedynie zadaje więcej obrażeń i uwielbiacie latać w kosmosie i zwiedzać obce planety, to ta gra jest dla was. Jeszcze bardziej, jeśli na PS4 ściągnęliście podstawową grę Destiny 2 w ramach abonamentu PS+. Dajcie grze szansę, gdy chwyci, kupujcie dodatki. Będziecie się świetnie bawić.
Jeśli zaś, bardzo zależy wam na fabule, i chcecie pograć dla niej samej, to te 4-5 godzin spędzone na poznawaniu głównej osi was nie zadowoli. By poznać więcej historii trzeba robić więcej zadań pobocznych, czytać opisy, odwiedzać misje przeznaczone dla drużyn złożonych z 3 graczy i przebijać się przez rajdy. To wymaga grindu światła. Dodatkowo, gdy nie macie z kim grać, Destiny 2 traci trochę uroku. W takim przypadku, gra nie jest dla was.
Ja jestem zachwycony, bawię się świetnie i zdecydowanie polecam chociaż spróbować Destiny 2, bo w wersji ze wszystkimi dodatkami teraz jest naprawdę genialną strzelanką do grania ze znajomymi. Rzeczy do robienia jest znacznie więcej, a w PVP jest kilka trybów, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. W tej chwili to gra prawie idealna, czekam niecierpliwie co jeszcze Bungie wymyśli w następnych dodatkach.