- kampania
- możliwość wyboru misji
- ulepszanie broni i statku
- grafika i modele postaci
- polski dubbing
- fani CoD będą zadowoleni
- chaotyczny multiplayer
- beznadziejny matchmaking
- tryb zombie
- brak walk kosmicznych w multi
Byłem pewien, że Call of Duty: Infinite Warfare, mimo wiader pomyj jakie przyjęło zaraz po zapowiedzi, ze strony wiernych fanów i tak sprzeda się w astronomicznych ilościach. Jak się okazało wcale tak kolorowo nie jest. Rok temu zrobiłem sobie przerwę i po świetnym Advanced Warefare odpuściłem całkowicie odsłonę Black Ops 3. Czas powrócić na łono CoDa i sprawdzić czy faktycznie tegoroczna futurystyczna część znanej marki zasługuje na zbierane baty.
Zacznę inaczej niż zapewne większość recenzentów, od trybu single player, bo to właśnie dla niego kupuję gry. Fakt, nałogowo gram w Overwatch, ale ta gra to dla mnie święty gral multiplayera, zaraz obok Diablo 3. Zasiadłem do kampanii Infinite Warefare i odszedłem od konsoli po ośmiu godzinach i obejrzeniu napisów końcowych.
Nowy CoD jest taki jaki jest, bo ktoś miał na niego bardzo dobry pomysł. Może być wam brak czasów drugiej czy nawet pierwszej wojny światowej, ale realia i historia przedstawione w Infinite Warefare wcale nie są gorsze przez to, że dzieją się w odległej przyszłości, a sama kampania swoją konstrukcją i sposobem opowiadania opowieści jest znacznie lepsza niż ta z Battlefield 1.
Po przejęciu kontroli nad naszym bohaterem, Kapitanem Nickiem Reyesem, mamy do czynienia z iście kubrickowskim podejściem do prowadzenia akcji. Na początku wybuch, bomba atomowa, a dalej napięcie rośnie w kosmos.
Front Obrony Kolonii (swojsko nazywany Fokami) to organizacja, która swoją siedzibę ma na Marsie, a jej głównym hasłem jest „Mars Aeternum” czyli Mars na Zawsze, a założeniem podbój i zniewolenie całej ludzkości. Ich drugie hasełko to „Śmierć nie jest hańbą” i zgodnie z tym nie przynoszą hańby ani żołnierzom z ziemskiego Kosmicznego Sojuszu Narodów Zjednoczonych, ani cywilom, których mordują masowo w łapiącym za gardło początku gry. Dawno nie było tak efektywnego wejścia we właściwą rozgrywkę. W celu powstrzymania niechybnej zagłady udajemy się w kosmos, gdzie nasz bohater zostaje mianowany kapitanem statku bojowego i rozpoczyna kampanię na rzecz pokonania sił FOK.
Statek jest naszym HUBem, gdzie możemy wybrać misję, którą wykonamy najpierw. To nowość w CoD. Przypomina to rozwiązanie z Dragon Age Inkwizycja. Najpierw udajemy się do specjalnego stołu, na którym widzimy miejsca starć w naszej galaktyce. Na takiej mapie do wyboru mamy kilka misji pobocznych oraz od misję główną, która pomoże nam pchnąć fabułę do przodu.
Nie są one co prawda zróżnicowane i głownie polegają na walce z siłami FOK w czasie abordażu ich statków wojennych, ale nowością są walki kosmiczne za sterami szakali. Te bitwy są żywcem wyciągnięte z gwiezdnych wojen i nie raz manewrując pomiędzy działami wielkiego kosmicznego niszczyciela unikając ostrzału wrogich myśliwców poczujemy się jak młody Skywalker, który szuka miejsca do oddania tego jedynego strzału, który zniszczy Gwiazdę Śmierci.
Oczywiście daleko sterowaniu statkiem do symulacji, ale też nie bawiłem się tak dobrze w symulatorze kosmicznym…. nigdy! Masa miodu z latania i jeszcze więcej z zestrzeliwania statków wroga i obserwowaniu fajerwerków. Dodatkowo wykonując misje poboczne, zbieramy nowe uzbrojenie i ulepszenia dla naszego myśliwca zaczynając od zmiany szybkostrzelnych działek na takie walące pociskami energetycznymi i ulepszaniu silnika oraz wytrzymałości kadłuba kończąc na rysunku gołej baby ozdabiających naszego szakala.
Fajnie się też sprawdzają fragmenty, w których dokonujemy abordażu statku wroga. Wypuszczamy się wtedy w przestrzeń kosmiczną i walczymy w pełnej nieważkości. Co prawda postać zachowuje się jakby miała zupełną kontrolę nad torem i szybkością naszego swobodnego lotu i posiada linkę, którą może przyciągać się do osłon oraz przeciwników (wyjątkowo efektowne zabójstwa wręcz!) ale przy wyższych poziomach trudności można odnieść wrażenie, że osłony w tych akcjach w ogóle nie działają, a wrogowie trafiają w nas ze wszystkich stron. Jednak to bardzo fajne fragmenty gry, choć jest ich niewiele.
Strzelanie w CoDzie zawsze dawało wiele satysfakcji i tak samo jest w Infinite Warefare. Tym razem jest nawet jeszcze lepiej. Bardzo często naszymi przeciwnikami są roboty i to jak po otrzymaniu strzału z takiego cyberżołnierza bucha ogień i iskry, odpadają metalowe części, a cała konstrukcja rozpada się, jest poezją dla oczu. Zwłaszcza jeśli użyjemy przeciwko niemu strzelby. Czuć zadawane obrażenia i impet trafienia w wroga. Dostępny w grze oręż, mimo iż gra dzieje się w odległej przyszłości, nie odbiega zbyt mocno od tego z czasów obecnych. Karabiny automatyczne, strzelby i pistolety w większości działają dokładnie tak, jak ich odpowiedniki z poprzednich odsłon, niektóre po prostu strzelają amunicją energetyczną, która jest skuteczniejsza, zwłaszcza przeciwko zmechanizowanym jednostkom wroga. Jest też wielkie działo strzelające ciągłą wiązką lasera, ale jest ono równie ciężkie i potężne co amunicjożerne i zbyt wiele nim nie zdziałamy.
Prawdziwa futurystyczna jatka zaczyna się przy gadżetach i granatach. Bo o ile zwykłe odłamkowce są tu, bo być musiały, to już wyobraźnia twórców dała nam do ręki takie urządzenia jak granat zmieniający grawitację. Działa to tak, że po wybuchu w wąskim polu grawitacja ustępuje i na pewien czas znajdujący się w strefie działania wrogowie unoszą się ku górze zawisając w powietrzu. Wtedy mamy czas na ich swobodne ostrzelanie. Jako że armia wroga składa się z robotów, są dostępne również moduły hakerskie, pozwalające na przejęcie kontroli nad robotem i wykorzystaniem go do przerzedzenia oddziałów wroga kiedy my bezpiecznie chowamy się za osłoną. Bardzo fajna sprawa, kiedy przeważająca ilość przeciwników ostrzeliwuje nas tak skutecznie, że nie mamy szansy na wystawienie nosa zza osłony wystarczy na chwilę skupić się na wrogim mechu, aby wbić się w jego blachę i ostrzelać niczego niespodziewającego się wroga zza jego pleców, kończąc wpadnięciem w grupę żołnierzy uruchomiwszy procedurę autodestrukcji. Naprawdę jest się czym tu pobawić.
Po raz pierwszy mamy w CoD polski dubbing. Marcin Dorociński, Olga Bołądź czy Jarosław Boberek (on po prostu musiał być i już) sprawili się doskonale w powierzonych im rolach i podłożone głosy nie tylko pasują do postaci ale i emocjonalnie świetnie współgrają z tym co widzimy na ekranie. Fajnie napisane są też dialogi i naprawdę śmiałem się z żartów rzucanych przez ironicznego robota dubbingowanego przez Boberka. Oczywiście przeciwników polskiego języka w grach, którzy nawet napisów w ojczystym języku nie tolerują nadal to nie przekona, ale osobiście muszę przyznać, że bardzo mile się zaskoczyłem. Dzięki świetnemu spolszczeniu wbiłem się w klimat fabuły jeszcze bardziej i nawet mówiący czystą polszczyzną John Snow mi nie przeszkadzał.
Z kampanią spędziłem około ośmiu godzin, ukończyłem ją na jednym podejściu i może nie jest to jakiś rewelacyjny wynik, jednak na pewno zasiądę do tej przygody jeszcze raz, aby odkryć wszystkie bronie i ulepszenia oraz pokonać wojska FOK na wyższych poziomach trudności, co zdecydowanie wydłuża żywotność singla.
Teraz spójrz na ocenę końcową i uświadom sobie, że jest ona wystawiona głównie dla kampanii singleplayer.
Dla większości graczy to jednak tryb multiplayer będzie stanowił największą atrakcję i powód do kupna nowej odsłony Call of Duty. Nałogowo gram w Overwatch, a w multi CoD grałem ostatnio przy okazji Advenced Warefare i trochę odzwyczaiłem się od takiej formuły trybu wieloosobowego. Na pierwszy rzut oka widzimy masę możliwości i opcji kreacji naszego wojaka i broni, co prawda większość na start jest poblokowana, ale to tylko motywacja do spędzenia długich godzin w tym trybie.
Szybko wskoczyłem więc w skórę mojego najemnika i ruszyłem na podbój mapy Terminal w trybie 24/7. Bo CoD, co prawda ma inne mapy, ale chyba tylko ze względu na jakieś wymogi unii europejskiej czy ONZ. Na arenie panował chaos. Rozgrywka jest bardzo szybka i intensywna, ale kompletnie nie wyważona.
Matchmaking jest strasznie kulawy, nie ma tu szansy na powolne wdrażanie się w grę dla osób zaczynających przygodę z FPSowym multi. Od razu na głęboką wodę gracze z pierwszym poziomem lądują w meczu z wyjadaczami i okazjonalnie może z jedną lub dwoma osobami na podobnym poziomie. Jeśli ma szczęście to przynajmniej będzie w drużynie o pełnym składzie, bo dość często zdarzało mi się rozgrywać mecze w trzyosobowej drużynie, w której tylko jedna miała większe doświadczenie na polu boju, za to po przeciwnej stronie stała zgraja pięciu zabijaków z około 50 poziomem. Bo sprawiedliwości w świecie nie ma.
Kiedy już zaczęła się walko to… zginąłem. Szybko. Zapominałem już, że to gra, w której zabija nas jedna celna seria w mgnieniu oka. W mgnieniu oka przemieszczają się tez nasi żołnierze, jest zdecydowanie szybciej niż w AV, a w dodatku można biegać po ścianach, używać podwójnego skoku.
Można poczuć się totalnie przytłoczonym ciągłymi zgonami i szybkością rozgrywki. Gdyby chociaż gra dobierała drużyny w taki sposób, aby każdy był na podobnym poziomie ale nie, na głęboką wodę i albo będziesz pływał albo się utopisz. Umiera się bardzo często również z tego powodu że respawny następują w takich fragmentach mapy aby gracz od razu mógł dołączyć do jatki i jeśli nie zbierze kuli od razu po restarcie to nastąpi to niedługo później.
Wydawałoby się, że to kwestia skilla i im więcej będziemy grali, tym większej wprawy nabierzemy i nasze umiejętności również wzrosną i staniemy się lepszymi zabijakami. Niestety po obserwowaniu killcamów wyjadaczy i kilku godzinach rozgrywki odniosłem wrażenie, że gra nie wymaga wielkiego skilla, a raczej wyćwiczonego refleksu i opanowania. Praktycznie każde spotkanie z przeciwnikiem to wojna błyskawiczna, liczy się to kto szybciej wciśnie spust i mniej więcej wyceluje bliżej głowy przeciwnika. Niestety przez to nie odczuwam żadnej satysfakcji z zdobywania zabójstw, nie ukrywam że za każdym razem, gdy udawało mi się ustrzelić wroga głównym elementem mojej wygranej w tym pojedynku było to, że wróg był bardziej zaskoczony ode mnie lub jego ręka zadrżała i kciuk nieodpowiednio zaoperował prawą gałką.
Co mi po seriach zabójstw czy wysokiej pozycji w klasyfikacji końcowej meczu skoro nie odczuwam w żaden sposób, aby zaliczone fragi czy zdobyte bazy były w jakikolwiek sposób spowodowane moimi umiejętnościami lub pracą zespołową. Wszystko jest dziełem tego, że miałem w sobie więcej opanowania lub po prostu głupiego szczęścia niż mój przeciwnik. I nie bardzo czułbym się usatysfakcjonowany tym, że na końcu meczu miałbym na liczniku 30 zabójstw i 30 zgonów skoro zarówno to pierwsze jak i drugie następuje zbyt szybko, łatwo, chaotycznie, a nie w wyniku przemyślanej strategii czy umiejętności gry postacią.
Poza tym gra zespołowa w CoD nie istnieje i widzę już jak zniszczyło mnie Overwatch, gra w której działanie zespołowe to podstawa, a gracze nawet randomowi potrafią zrozumieć się bez słów. Tu to nie istnieje, nawet próbując trzymać się grupy, osłaniać współtowarzyszy i grać pod zespół, i tak wszystko wydaje się być takie samo. Ot bieganie na pełnej prędkości, wślizgi, skoki, strzelanie, fragi, umieranie. I ni kupy ni dupy się to nie trzyma.
Sprawai to, że naprawdę ciężko znaleźć mi element, który spowodowałby abym spędził więcej czasu z CoD w trybie sieciowym. Fakt, pociąga mnie perspektywa rozwijania żołnierza, przebieranki w nowozdobyte kostiumy czy kustomizacja broni, ale przeraza to, ile godzin musiałbym spędzić na tym, aby nabrać odpowiedniej wprawy w grze i nie mieć świadomości bycia obciążeniem dla drużyny. Dodatkowo ze zdobywanych zabójstw w trakcie rozgrywki nie mam żadnej satysfakcji. I choć po kilku godzinach odczuwałem syndrom jeszcze jednego meczu, to zawsze wyłączałem grę zmęczony rozgrywką. A to bardzo duża wada.
Tryb zombie tym razem przedstawiony na maksa z jajem, niestety też specjalnie do mnie nie przemawia. W założeniach fajna kooperacyjna zabawa w atakowanym przez zombiaki parku rozrywki brzmi fajnie, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Po pierwsze mam ważnienie jakby grafika w tym trybie pochodziła z zupełnie innej gry, modele postaci, tekstury otoczenia są tak brzydkie, że oczy bolą po chwili gry. Do tego sam park jest jedyną miejscówką tego trybu i jest on tak fatalnie zaprojektowany, że nawet za dnia i bez apokalipsy zombie nie chciałbym się w nim znaleźć. Całość jet podana w stylistyce na lata osiemdziesiąte i to w krzywym zwierciadle. Taka stylistyka powinna się spodobać fanom retro, do których sam się zaliczam, a wcale tak nie jest. Fakt, świetnie wypadają automaty z grami Activision z czasów Atari, ale reszta nie spełnia żadnych pokładanych w tym trybie oczekiwań. Rozgrywkę najdłużej udawało mi się poprowadzić do dziesiątej fali, w której ginąłem ja i cała moja drużyna. I niby ok można ruszyć od nowa do walki i spróbować ponownie, tylko jakoś ciężko się za to zabrać, skoro faktyczne wyzwanie zaczyna się po tej 10 fali, a do niej to tylko bieganie po nudnym parku i walka z towarzyszami o to kto pierwszy ustrzeli pojedynczo pojawiające się zombiaki. Dlaczego 10 fala jest taka trudna zapytacie? Nie wiem. Może nie jest, ale po kilku rozegranych meczach po prostu nie mam ochoty na dalsze próby. Podejrzewam, że własnie ta powtarzalność i nuda powodują spadek koncentracji i sił w momencie gdy horda zombie nabiera na masie i potędze uderzenia. Nie wiem jakie DLC musiało by wydać Acti abym chciał do tego trybu wrócić.
Tegoroczna edycja Call Of Duty to bardzo udana produkcja z przede wszystkim świetną, satysfakcjonującą kampanią oferującą filmową fabułę i ciekawe postacie oraz wciągającą rozgrywkę. Tryb muliti zawodzi, ale jak wspominałem nie dla niego kupuję gry. Jeśli więc podobnie jak ja lubisz intensywne strzelanki oferujące ciekawy tryb singleplayer możesz śmiało zainwestować w Infinite Warefare. Ewentualnie poczekać aż stanieje, bo kampania może nie jest zbyt długa, ale warta poznania, a istnieje szansa, że wciągnie cię multi za które ja podziękuję i wrócę do mojego Bastiona. Jeśli jednak liczysz na ostre zmagania online to albo ci się spodoba, albo odbijesz się od wymagającej a jednocześnie dość już skostniałej i mało innowacyjnej gry w trybie multi. Co do zatwardziałych fanów CoDa, którzy z jakiegoś powodu postanowili odpuścić sobie tegoroczną odsłonę (no chyba jednak nie ma takich) lub czekają na więcej recenzji i spadek ceny mam dla nich słowa mojego znajomego Necro, zapalonego gracza Call Of Duty, od początku grającego w multi tej serii w rozgrywkach klanowych. Skomentował on Infinite Warefare pod kątem trybu multi wystawiając mu najmocniejszą recenzję takimi słowami: „CoD jak CoD„. I to chyba wystarczy.