- piękne widoki (zwłaszcza na PS5)
- udany symulator życia wikinga
- walka, a zwłaszcza ciosy kończące
- misje poboczne, w tym te z tajemnic
- mniejsza liczba fortów do zdobycia
- sojusze – nowy pomysł na mechanizm pchania fabuły do przodu
- obiektywne spojrzenie na działania assassynów
- bugi, bugi, bugi
- wspominałem już o bugach?
- możliwość, że gra nie pozwoli wam ukończyć głównej linii fabularnej
- kompletnie nieprzydatny zwiad krukiem
- tysiące sposobów na zmuszenie gracza do grindu
Assassin’s Creed: Valhalla to trzeci już tytuł w nowej odsłonie serii o skrytobójcach. Po starożytnym Egipcie i Grecji przyszła pora na średniowieczną Norwegię i Anglię, a nawet Amerykę. Jak gra radzi sobie na tle poprzedniczek? Czy wnosi coś nowego, czy raczej jest odgrzewanym kotletem? I czy to wszystko ma tak naprawdę znaczenie w przypadku, gdy błędy potrafią uniemożliwić ukończenie fabuły?
Poznajemy Eivor jako dziecko. Świętujemy razem z dorosłymi, tańczymy. Niestety nie udaje nam się dostać miodu, ale za to mamy okazję przekazać lokalnemu władcy dowód sojuszu pomiędzy naszym rodzinnym klanem Kruka. Radość nie trwa za długo. Już po chwili osada zostaje zaatakowana, a my obserwujemy, jak giną nasi rodzice z rąk odwiecznego wroga klanu. Nam udaje się uciec, choć nie bez szwanku. Dopada nas wilk i gryzie dotkliwie w szyję. Przed śmiercią ratuje nas kruk. Od tego momentu zyskamy przydomek Wilcza Paszcza oraz najlepszego przyjaciela – ptaka o imieniu Synin. Muszę dodać, że po angielsku pseudonim lepiej oddaje te wydarzenia. Wolf-kissed, czyli „pocałowany(-a) przez wilka”.
Dobre złego początki
Po tym wydarzeniu otrzymujemy wybór, czy chcemy grać jako mężczyzna lub kobieta, czy może wolimy pozwolić Animusowi zadecydować za nas. Według opisu gra ustali, które wspomnienie, męskie czy żeńskie, będzie mocniejsze i na tej podstawie określi płeć. Tę można zmienić w menu w każdej chwili, tak że nie musimy się martwić wyborem. W ciągu pięćdziesięciu godzin rozgrywki przez większość czasu grałem kobietą, a tylko krótko mężczyzną. W ramach jednego z zadań udamy się do Asgardu, by przeżyć Ragnarok oczami Odyna. Ma to o tyle sens, że akurat w tym przypadku jest to mężczyzna. Jeśli jednak zdecydujemy się przez całą rozgrywkę grać kobietą, to także w tym zadaniu Odyn będzie kobietą. Taka ciekawostka. Jeśli chodzi o moje preferencje, to uważam, że zdecydowanie lepiej prezentuje się pani Eivor. Ma lepszy głos i jest bardziej wikingiem z wyglądu niż jej męski odpowiednik. Trudno to może wytłumaczyć na sucho, ale pasuje mi bardziej.
Norwescy wojownicy
Pierwsze kroki na nowej drodze życia stawiamy w Norwegii, gdzie udaje nam się zjednoczyć klany pod jednym królewskim banerem. Klany zgadzają się nie walczyć między sobą, a jedynie wyruszać na podbój innych ziem. Nie zdradzając już więcej z fabuły, tak właśnie docieramy do wybrzeża Anglii. To tutaj spędzimy zdecydowaną większość czasu z rozgrywki. Wybierzemy niezamieszkały obszar, założymy własną osadę, której władcą zostaje nasz brat, a my jego prawą ręką. Stąd zaczniemy wyruszać na kolejne wyprawy do sąsiednich krain z poselstwem i tak około dwudziestu razy. Wszystko po to, by zawiązać sojusze, które pozwolą nam swobodnie operować.
Zawartość assassyna w assassynie
Gdzie w tym wszystkim bractwo assassynów? Nasz brat przyprowadza ich do nas już na początku, w Norwegii, wracając po dwóch latach nieobecności do rodzinnej osady. Od tego momentu mistrz będzie towarzyszył bratu w jego podróżach, a uczeń dołączy do naszej osady i będzie odpowiadał za wywiad. Z czasem umożliwi zawarcie nowych sojuszy czy poinformuje nas o dodatkowych celach do usunięcia. Tak naprawdę my głównie będziemy zawiązywać przymierza, kiedy Sigurd będzie przeżywał assassyńskie przygody. To jeden z pierwszych zarzutów, jakie można mieć wobec Valhalli.
Kto powinien być bohaterem gry?
Gdyby gra była o Sigurdzie, pewnie mielibyśmy prawdziwe Assassin’s Creed. Tak, mamy bardzo fajny tytuł akcji ze średniowiecznym uzbrojeniem. Oczywiście mamy dostęp do nie tak bardzo ukrytego ostrza, ale samo to, to trochę za mało. Jest to też chyba pierwszy raz, kiedy trudno utożsamić się z założeniami bractwa. Zabijani templariusze są źli, jasne. Niejednokrotnie są prawdziwymi potworami. Jednak assassyni nie są wcale od nich lepsi. Dążą do swoich celów niezależnie od konsekwencji, a ludzie są dla nich pionkami. Jest to jedno z przyjemniejszych zaskoczeń i uważam, że dawno powinno się poruszyć ten motyw. Może zatem obserwowanie akcji z boku ma swoje plusy?
Hej ho, hej ho, plądrować by się szło
Zostawię was z tym pytaniem. Wspomniałem o rozbudowywaniu osady, która jest jedną z głównych misji w grze. Powiązana jest ona z nowością – najazdami. Nie można zrobić gry o wikingach, żeby nie pokazać ich uwielbienia do zbierania się w drużynę, wsiadania na pokład drakkaru i spalenia jednej czy dwóch wiosek, a potem uskutecznianiu hulanki do rana. Wszystko to zrobicie w Valhalli. W każdym regionie, jaki odwiedzimy, są specjalnie oznaczone miejsca, w które możemy się udać, zadąć w róg lub podpłynąć do nich łodzią i zacząć plądrować. W ten sposób pozyskamy materiały do budowy kolejnych budowli w osadzie.
Bob Budowniczy
Tych jest całe zatrzęsienie. Od bardzo przydatnych, jak sklep czy kowal, bo takie dodające aktywności, jak rybacka czy łowiecka chata. W tych, za zebrane części zwierząt bądź całe ryby, otrzymamy nowe schematy do personalizacji osady czy drakkaru lub nowe wzory tatuaży. Do dwóch ostatnich będziemy potrzebować szumnie nazwanej stoczni i namiotu tatuażysty. Wieszczka zabierze nas w magiczną podróż do Asgardu, a stajenny wytrenuje nasze konie. Na koniec warto wspomnieć o kilku mniej przydatnych, jak browar, farma czy piekarnia. Te zwiększą nam nieznacznie statystyki po wyprawionej biesiadzie. Zdecydowanie służą też jako zapchajdziury, żebyście dłużej musieli plądrować i ciułać zasoby, by osiągnąć maksymalny poziom osady.
Mam talent
W stosunku do poprzednich części nastąpiła zmiana drzewka umiejętności. Zdobywane poziomy nie mają tak naprawdę znaczenia. Liczy się poziom mocy, którego zdobywamy po dwa, gdy osiągniemy limit punktów doświadczenia. Dodatkowo punkty mocy otrzymamy za niektóre wydarzenia poboczne na mapie świata. Ich suma zadecyduje o tym, jak dobrze poradzimy się sobie w każdym z regionów. Choć nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy zwiedzili całą mapę bez zdobywania doświadczenia, w praktyce każdy konflikt najpewniej skończy się naszym zgonem. Tym bardziej że w trakcie rozgrywki zdobędziemy kilkaset – tak, kilkaset – punktów mocy. Różnice więc potrafią być na poziomie 320 (region) – 50 (my).
Muszę mieć je wszystkie
Te kilkaset punktów rozdzielimy w trzech olbrzymich drzewkach należących do różnych dróg: niedźwiedzia, wilka i kruka. Reprezentują one w głównej mierze rozwiązania odpowiednio: siłowe, dystansowe i skryte. Tym samym drogom przypisane jest całe wyposażenie. Warto zwrócić na to uwagę, gdyż rozwijając dane drzewko, będziemy odkrywać bonusy dla przedmiotów z danej linii. W ramach każdej drogi odkryjemy umiejętności pasywne, jak podniesienie broni z ziemi i rzut nią w najbliższego wroga czy możliwość przedśmiertnego uleczenia się. Początkowo nie było wiadomo, jakie umiejętności są przed nami, na szczęście w raz z łatką się to zmieniło. Dużo łatwiej zaplanować przyszłość dla naszego wikinga.
Co można zrobić z tą mocą?
Po drodze zdobywamy małe bonusy do ataku, obrony, życia, uników – właściwie wszystkiego. Na początku wydaje się, że nie mają one wręcz znaczenia. W liczbie jednak siła. Kiedy zaś zaczniemy specjalizację, zauważymy, że jesteśmy mocniejsi właśnie w niej. Oczywiście jeśli tylko będziemy robić wszystkie aktywności, zdobędziemy wszystkie małe i duże biegłości pasywne, a wtedy odkryjemy, że każda duża umiejętność jest częścią osobnej konstelacji. Nie wnosi to żadnej dodatkowej modyfikacji, po prostu ładnie wygląda na ekranie. Dlatego szybko odpuściłem sobie kolekcjonowanie gwiazdozbiorów na rzecz nowych trików i bonusów do ekwipunku.
Work, work
Jest to kolejny przykład tego, jak gra chce na siłę wydłużyć nam rozgrywkę. Stara się, żeby było ładnie i przekonująco, ale czuć, że jest to niepotrzebne. Nawet kiedy coś okroją, to tylko pozornie. Tym razem ograniczono liczbę sprzętu. Fajnie, pomyślicie. Tylko teraz w zamian ma się kolejny powód do grindu surowców. Tych jest wiecznie mało. Niby można je kupować, ale nawet po kilkudziesięciu godzinach gry wypada kilka, kilkanaście sztuk srebra ze skrzyń. Możecie mi wierzyć, że to bardzo mało. Cały czas miałem puste kieszenie, a surowców brak. Tak, zgadliście, to kolejny pomysł, żebyśmy za szybko nie odeszli od tytułu. Czy jest nam potrzebne to całe zamieszanie z mocą i ulepszaniem ekwipunku?
Ułuda wolnego wyboru
W pewnym sensie tak. Jeśli zupełnie odpuścimy sobie ulepszanie ekwipunku i poziomy, to może się okazać, że nie damy rady sobie z przeciwnikami w kolejnym, czekającym na nas w regionie. Chcąc nie chcąc, musimy brać w tym udział. Są jednak plusy. Ograniczono zdecydowanie liczbę fortów do zdobycia. To świetna wiadomość, bo miałem tego serdecznie dosyć w Odysei. Teraz większość lokacji, które mają skarby warte zdobycia, odwiedzamy fabularnie. Wystarczy tylko chwilę dłużej się w nich pokręcić. Pojawiło się sporo tak zwanych tajemnic. Te to często bardzo ciekawe, krótkie misje poboczne, bez opisu w dzienniku zadań. Jeśli nie przejdziemy ich od razu, może okazać się, że nie usłyszymy ponownie historii i nie będziemy wiedzieć, co w nich zrobić. Warto się więc nimi od razu zainteresować. Dają dużo punktów doświadczenia, czasem punkty mocy, ale, co ważniejsze, dodają grze sporo historycznej otoczki. Jest to jeden z jaśniejszych punktów tytułu.
Co z Laylą?
Nie wspomniałem jeszcze o wątku współczesnym. Tego jest mało. Odniosłem wrażenie, że dużo mniej niż wcześniej. Nie przeszkadza, ale też dużo nie wnosi. Znacznie fajniejsze są wizje, jakich doświadcza prowadzony wiking. Przy wielu okazjach mamy okazję pogawędzić sobie z Odynem i usłyszeć jego podejście do tematu. Nie zawsze się będziemy z nim zgadzać, przez co te momenty świetnie tworzą fabularną narrację. Zawsze czekałem na te momenty u bram Helheimu i słucham z uwagą rozmów tam prowadzonych.
Warto grać na PS5?
Miałem okazję grać w tytuł zarówno na PS4 Pro, jak i PS5. Choć wszystko działało poprawnie na starej już generacji, to jednak skok jakościowy jest widoczny. Grafika, szczegóły, widoczność. Postarali się, żeby dostosować grę do nowego sprzętu. To na pewno nie jest jeszcze szczyt możliwości, ale wystarczający pokaz mocy, żebym poczuł, że warto było się przesiąść. Czy jednak wszystko od strony technicznej działa? Chciałbym móc to napisać, ale, niestety, błędów jest całe zatrzęsienie.
Bugi, bugi wszędzie
Od prostych jak to, że po podniesieniu znaczącego skarbu, gra nie zalicza go do progresu danej krainy. Czasem bardziej złożonych, że postać z zadania pobocznego odłożona na ziemię wniknie w nią, aż po niedopuszczalne, w postaci tego, że misja główna się nie odpali i nie ma żadnej możliwości, żeby ją aktywować. Fabuła nie idzie do przodu. Koniec gry po 50 godzinach grania. Taki los spotkał mojego gracza Numer 2 w domu. Niestety brak ręcznych zapisów rozgrywki spowodował, że nie można się było cofnąć i sprawdzić, czy drugi raz zaskoczy. Od tego momentu ja co 20-30 minut zapisuję jedną z czterech kopii. Czekamy na nową łatkę. Oby udało się to odblokować. U mnie zawiesiła się na stałe tylko jedna postać w obozie. Nie mogę kupować przedmiotów specjalnych, więc jest to niski wymiar kary.
To jak? Dobra ta gra?
Czas na podsumowanie. Valhalla to gra, która z jednej strony wyciąga wnioski poprzedniczek, dając więcej fajnych, urozmaiconych zadań pobocznych czy zmniejszając drastycznie liczbę fortów do zdobycia. Z drugiej, wprowadza mnóstwo systemów, które zmuszają nas do grania dłużej w sposób nużący i irytujący. Dają złudne poczucie postępu, kiedy tak naprawdę pod spodem jest żmudny grind. To gra, której daleko do miana Assassin’s Creed, ale pozwalająca poczuć się jak wiking w IX wieku. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że zabrakło pomysłów na główny koncept i czasu na szlify. Chylę za to głowę przed osobami odpowiedzialnymi za dział tajemnic.
O wilku, co jak koń galopował
Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że do swojej kopii otrzymałem kod na wilczego wierzchowca. Zamiast na koniu mogę podróżować wierzchem na olbrzymim wilku. Wszystko fajnie, ale chyba ktoś nie zauważył, że wilk w biegu inaczej układa łapy niż koń swoje nogi. Choć nasz wierzchowiec wyje i warczy, to wydaje także odgłosy uderzeń kopyt o podłoże. Pierwsze słyszę o wilku z kopytami. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że to najlepsza puenta dla tego tytułu. Ktoś miał wizję, ale z realizacją już poszło znacznie gorzej.
Jeśli jesteście z serią od części pierwszej albo po prostu długo, pewnie znajdziecie tutaj coś dla siebie i tak jak ja będziecie narzekać, ale dalej czyścić mapę do cna, modląc się o brak blokady jakiegoś elementu czy zadania. Jeśli zaś jesteście nowi lub nie do końca przekonani do serii, to obawiam się, że po 20-30 godzinach możecie zapytać siebie, czy naprawdę to jest to, co chcecie robić ze swoim życiem przez kolejne dwa albo i więcej razy tyle. Ode mnie ocena 6,5.
Inny punkt widzenia: Michał Chyła
Im mniej asasyna w asasynie, tym lepiej, im więcej wikingów gdziekolwiek, też lepiej! I tu Valhalla nie zawodzi, będąc dla mnie najlepszą częścią z trzech ostatnich Assassinów. Origins mnie znudził pod koniec, Odyssey wciągnął i zaliczyłem na 100% razem z DLC, a Valhalla to ulepszony Odyssey, do tego trafiający w mój klimat! Piękny świat, ludzie, którzy nie mają już takich samych twarzy w trybie hurtowym, ciekawa i wciągająca fabuła podana w interesującej konwencji rozbudowy osady i podboju nowych ziem. Spełnione marzenie każdego, kto mitologię nordycką i dzieje wikingów stawia wyżej niż wszystkie inne! Eksploracja świata nie nuży, świat jest duży, ale nie przesadzony, postacie nawet na dalszym planie są świetnie napisane. No i wisienką na torcie jest to, że praktycznie zapominałem w czasie gry o Animusie i o tych wszystkich asasyńskich historiach, które już mnie nudzą. Czy są bugi? Tak, są, ale są teraz, a za chwilę będzie łatka i znikną, więc po co o tym wspominać?
Nie tak inny punkt widzenia: Michał Kaźmirczak
Jak dla mnie Valhalla jest grą na siłę rozciągniętą. Pierwsze około 20 godzin chłonąłem latając od znacznika do znacznika, najeżdżając kolejne wioski i wykonując krótkie zadania poboczne dla spotykanych NPC. Także główna linia fabularna, gdzie zawiązujemy sojusze z kolejnymi dzielnicami na początku dawały mi mnóstwo frajdy, by z czasem stać się mocno schematyczna i bardzo nierówna. Niektóre z sag są napisane mistrzowsko i grając w nie można poczuć się jak w porządnej balladzie opowiadanej przez świetnego barda. Inne jednak są bardzo odtwórcze i po prostu nudne, opowiadając nam sztampową historię o tym, że musimy pomóc naszym dobrym sojusznikom w walce ze złymi przeciwnikami, których trzeba zabić i wtedy otrzymamy sojusz. Ta nierówność wątków sprawiła, że okolicach połowy gry przed rozpoczęciem każdej nowej sagi bałem się czy najbliższe kilka godzin będzie przyjemne, czy może znów będę musiał przebiec przez zadania główne, żeby móc iść dalej.
Również aktywności poboczne z czasem zaczynają nużyć. Skrytki (których jest od groma) ukryte są w bardzo podobny sposób i żeby się dostać musimy zniszczyć jakąś ścianę, przesunąć jakiś blok, albo znaleźć jakiś podziemny tunel. Przez pierwsze kilkanaście godzin to bawi, potem staje się irytującym obowiązkiem. Zdecydowanie na plus muszę jednak zaliczyć „mikro questy”, które można spotkać na mapie gry. Krótkie zadania, które nie wpisują się nawet do naszego dziennika, są miłą odskocznią. Dużo z nich jest ciekawie napisana i są bardzo miłą nowością w cyklu. Co do błędów, to uważam, że czepiać się ich jak najbardziej warto. Ubisoft ma tendencję do wypuszczania mocno niedopracowanych gier, które potem naprawia. Oceniamy jednak produkt, który aktualnie ogrywamy i nawet miesiąc po premierze gra ma dalej dużo błędów. Większość z nich jest zabawna i trudno dzisiaj zablokować się na stałe, jednak trzeba być gotowym na napotkanie bugów.
Ogólnie uważam, że Valhalla to dobra gra (i całkiem przyzwoita ewolucja serii), tylko tradycyjnie dla Ubisoftu, jest to produkcja za duża. Gdyby całość została skrócona o kilkanaście godzin, część nużących zadań została usunięta, a mapa nie byłaby upstrzona kropkami niczym świąteczne drzewko lampkami, to była by to gra genialna. A tak jest tylko i aż dobra produkcja.