Z chęcią przystąpiłem dziś do testowania co takiego do zaoferowania ma nowa gra Ubisoftu. Po premierze pierwszego zwiastuna jeszcze w roku 2013, gra wylądowała prawie na samym szczycie oczekiwanych przeze mnie premier, niestety z czasem i kolejnymi udostępnianymi materiałami moje zainteresowanie malało, więc tym bardziej chciałem się przekonać jak to wygląda i prezentuje się w rzeczywistości. Wszystko przebiegało bardzo przyjemnie i bez problemowo, aktywacja klucza, pobieranie gry, instalacja i pierwsze uruchomienie. W betę grałem na komputerze osobistym poprzez platformę Uplay.
Wszystko zaczyna się w miarę standardowo, od kreatora postaci, choć ten na potrzeby bety został mocno ograniczony, możemy wybierać między kobietą a mężczyzną i kilkunastoma wariantami wyglądu twarzy naszego agenta. Twórcy zapewniają, że w pełnej wersji jest on na tyle rozbudowany, byśmy nie musieli co chwilę spotykać własnych klonów. Głównym celem deweloperów było zaprojektowanie go w taki sposób, by odzwierciedlał różnorodność amerykańskiej metropolii jaką jest Big Apple i to po części udaję się nawet w jego ograniczonej odsłonie.
Drobnym (ale jednak) minusem początku rozgrywki jest to, że dopiero po przejściu przez tworzenie swojego bohatera i pierwszego przerywnika filmowego, możemy ingerować w jakiekolwiek ustawienia gry, co w moim przypadku nieźle podgrzało sprzęt już na samym starcie. Wracając do właściwej rozgrywki, lądujemy helikopterem w centrum miasta w towarzystwie rannej pani żołnierz. Zaczynamy grę postacią na poziomie 4, więc wydaję mi się, że ta scena nie jest początkiem fabuły gry tylko jej lekko późniejszym elementem. Po lekkim buszowaniu w ustawieniach, zostaje nam przydzielona misja udania się do naszego centrum dowodzenia. Cały ten obszar jest obszarem dla gracza pojedynczego lub kilku osobowej grupy znajomych. Wszystko działa nie najgorzej, można grać i to całkiem przyjemnie.
W czasie biegu do bazy spotykamy pierwszych przeciwników i tu pojawił się pierwszy poważny problem na jaki natknąłem się podczas grania. A mianowicie moja postać nie potrafiła strzelać, nie reagowała na żadne ofensywne komendy oprócz celowania. Postanowiłem uciec od wrogów i kontynuować bieg do wyznaczonego punktu. Z nadzieją, że problem sam się rozwiąże, ale tak się niestety nie stało, wylądowałem przed bazą, która była aktualnie pod atakiem i wymagała mojej pomocy, ale ja w tej chwili byłem lekko poza swoją najlepszą dyspozycją bojową. Szybka rundka po ustawieniach, kilka zmian, które nie dały pożądanego efektu, więc ruszyłem szukać pomocy u wujka Google, podczas cały czas trwającej przede mną strzelaniną. Okazało się, że sporo ludzi miało ten sam problem i jedynym rozwiązaniem na chwilę obecną jest restart gry, trochę nie chciało mi się w to wierzyć, ale dużego wyboru i tak nie miałem. Okazało się jednak, że pomogło i teraz mogłem się oddać przyjemnemu strzelaniu do mobów, bo tak można ich nazwać, ze względu na mieszaninę gatunkową jaką jest The Division. Po odbiciu bazy i kolejnym fabularnym przerywniku, zostają nam przydzielone misję, które mają na celu przywrócenie naszego centrum do pełnej funkcjonalności. I tak udajemy się do przejętego przez terrorystów Madison Square Garden. Tam napotykamy więcej przeciwników, nawet jednego elitarnego, z którym walka muszę przyznać była naprawdę przyjemna.
Ale niestety po wykonaniu tej misji okazuję się, że jest ona jedynym fabularnym zadaniem jakie zostało nam udostępnione, więc zostaje nam eksploracja i czyszczenie pozostałych celów na mapie. Tak sobie wesoło biegając, napotykamy misje obrony zrzutu, odbicia zakładników czy pomocy grupie sił porządkowych. Wszystko to jest przyjemne, ale z czasem nużące, choć w becie nie ma tego tyle, by to znużenie zdążyć poczuć. Podczas tej przeprawy po dostępnym obszarze (czasem pojawiają się czerwone pola, na których widnieję napis, że są one nie dostępne w becie) zbieramy podstawowy ekwipunek, jakieś surowce i napotykamy losowych cywili, którzy w zamian za batona, wodę czy inne tego typu przedmioty dają nam punkty doświadczenia czy elementy ekwipunku, często tego czysto personalizującego. Dziwnie się czułem kiedy bardziej cieszyłem się na widok niebieskiego znacznika niż zielonego, gdzie pierwszy oznacza ciuchy, drugi wyposażenie. Może przyczyniał się do tego fakt otaczającej nas pogody i warstwy śniegu pokrywającej pobliskie otoczenie. Nie będę tu poruszał tematu downgrade’u graficznego, bo to uwagę zwrócił mój kolega z redakcji w swoim artykule „O zabawach Ubisoft po raz kolejny – czyli downgrade graficzny w The Division.” Gra cały czas prezentuję się przyjemnie dla oka, choć nie jest to poziom jaki był nam obiecywany, ale takiego rezultatu spodziewałem się już chwilę po pierwszych zapowiedziach i trailerach. Był nawet jeden moment kiedy po wyjściu z „bazy” na dworze panowała śnieżyca, a widoczność ograniczona była do minimum, wyglądało to naprawdę klimatycznie.
Na pochwałę zasługuje system dobowy – otoczenie zmienia się wraz ze zmianą pory dnia, choć moim zdaniem najkorzystniej wypada ono w nocy, w porównaniu z lekko nijakim dniem. Więcej do robienia w strefie PvE nie było, co jakiś czas pojawiały się nowe zadania, szybko się tam biegło i przez następne kilkanaście minut nic nowego się nie pojawiało, było to pewnie spowodowane przejściem tylko jednej głównej misji i bieganiu po stosunkowo małym terenie. Nie mam dużo zarzutów do tej strony gry, czuję, że może wyjść z tego naprawdę ciekawa propozycja kooperacyjna. Jest tu dość fajny system umiejętności, zdolności i talentów, które niestety były zablokowane, poza kilkoma podstawowymi, te wszystkie rzeczy ciekawie będzie można wykorzystać w większej ekipie. Choć gra jest za łatwa jak na mój gust, co sprawia, że można często biec przed siebie i strzelać do przeciwników w ruchu bez korzystania z osłon, a tym bardziej będzie to możliwe w cztery osoby. I teraz przechodzimy do tej mniej ciekawej części, która w zamyśle miała być właśnie tą najciekawszą, czyli do tzw. Dark Zone – strefy PvP. Po ukończeniu wszystkiego zostało mi jedno zadanie, które kierowało mnie do wejścia do wyżej wymienionej lokacji.
Muszę powiedzieć, że jestem lekko zawiedziony. Kiedy już się tam dostałem, liczyłem, że otrzymam coś w stylu bardziej dynamicznego i arcadowego DayZ. A otrzymałem deathmatch żywcem przeniesiony chyba z innej produkcji Ubisoftu – Tom Clancy’s Ghost Recon Phantoms. Wszystko to mogło być spowodowane, sporą liczbą graczy, którzy otrzymali darmowe kluczę do bety, więc nie chce opierać na tym swojej ostatecznej opinii, bo cały czas liczę, że będę mógł się przy tej produkcji w przyszłości dobrze bawić. Zaczęło się przyjemnie, wybiegłem na ulice Nowego Yorku, opustoszałe i całkowicie inne niż te po drugiej stronie muru, w oddali było słychać strzały karabinu snajperskiego i to naprawdę głośne strzały, takie które osobę grającą w DayZ mocno zaniepokoiły. Spotkałem pierwszych graczy, oznaczonych jako wrogo nastawieni i jednego przyjaźnie nastawionego.
Tamci gdzieś pobiegli, a nowo poznany kolega pomógł mi w walce z kontrolowanymi przez komputer przeciwnikami, przywitałem się, zaprosiłem go do grupy i pobiegłem za nim. Po chwili dołączył do niego kolega i nagle odwrócili się w moją stronę i zaczęli strzelać. Po odrodzeniu zaczęło się istne piekło, od razu przy wyjściu z bezpiecznej strefy stała grupka ludzi, która strzelała do innej ukrytej gdzieś na podwyższeniu i schowanej za rogiem, wszyscy próbowali tam wejść i ich zabić, lecz kończyło się to nieuniknioną śmiercią.
Po kilku odrodzeniach udało nam się ich pokonać. Tylko, że kiedy to robiliśmy przypadkiem kule trafiały też w sojuszników tak więc, część z nas razem ze mną, z polujących na tych złych stała się nagle złymi. Kolejna śmierć i kolejne odrodzenie jakieś 20 metrów dalej. I tak już było do końca, wszędzie ktoś był, w każdym zakamarku siedziała grupka podświetlonych na czerwono graczy, których próbowała zabić inna grupa neutralnych ludzi. Nie ważne, które z dostępnych miejsc startowych się wybierało, wszędzie po kilkunastu metrach napotykało się miejsca masowych mordów i nic na to nie można było poradzić.
I gdyby tylko było tam coś innego do roboty, a wydarzeń losowych jak na lekarstwo, czasem pojawiali się jacyś przeciwnicy generowani przez grę, którzy znikali po krótkim ostrzale, podnosiło się to co wypadło i za chwilę ginęło w starciu z biegającymi po całej mapie graczami. Spodziewałem się rozgrywki przedstawionej na zwiastunach, myślałem, że Ubisoft jakoś dobrze to rozplanuje i sprytnie uniknie takich sytuacji, ale – jak widać – myliłem się. Tak jak wspomniałem może to być wina bety, jej ograniczonej zawartości i sporej liczby ludzi z niej korzystającej, ale może być to również po prostu nie do końca dobrze zaplanowany i stworzony system PvP. Spróbuję dać mu szansę jeszcze jutro, ale wątpię, że dużo to zmieni.
I tak o to wyglądała moja przygoda z betą Tom Clancy’s: The Division. Była ona niestety dość krótka, ale nie wiem co mógłbym w niej jeszcze znaleźć, by dobrze się bawić do końca weekendu. Mam mocno mieszane uczucia. Strefa PvE przykuła moją uwagę i wydaję mi się, że może wyjść z tego coś naprawdę ciekawego. Z drugiej zaś strony PvP odrzuciło mnie od siebie totalnie, a to ono ma być podobno głównym elementem tej gry, elementem, który tę grę ma sprzedać. Mnie niestety do siebie nie przekonał, a wręcz zraził nie do końca dobrze zaprojektowanym systemem i co za tym idzie zmarnowanym potencjałem.