- grafika
- wciągająca fabuła, niestroniąca od kontrowersji
- przedstawienie skomplikowanych relacji międzyludzkich
- brutalny świat
- łatwa platyna
- soundtrack
- klimat horroru, w niektórych rozdziałach
- znajdźki, których chcesz szukać, wnoszące dużo do opisu świata
- długość rozgrywki...
- ...która potrafi czasami znużyć
- walki melee oparte na qta
- fabularne oszustwa, żeby udało się gracza nastraszyć
Koniec generacji – aż tak długo przyszło nam czekać na kontynuację jednej z najważniejszych gier w historii PlayStation. Ze świecą szukać osób, którym pierwsza część The Last of Us nie przypadła do gustu. Zostawienie mniej pozytywnej opinii na Facebooku w temacie dotyczącym gry groziło wręcz zalaniem falą hejtu przez fanów przygód Ellie i Joela. Zaskakujące jest więc to, co stało się po premierze części drugiej. Odbiorcy podzieleni są na dwa obozy: jeden zgadzający się z recenzentami, którzy ograli tytuł jeszcze przed premierą i okrzyknęli go właściwie jednogłośnie najlepszym tytułem generacji (pojawiła się nawet opinia o najlepszej grze w historii elektronicznej rozrywki), i drugi obóz wieszający psy na grze i bezlitośnie wytykający jej wady w postaci słabszej niż w jedynce fabuły, miernych kreacji postaci i płytkiej rozgrywki. Jakie jest więc The Last of Us 2? Postanowiłam do recenzji podejść na chłodno, parę dni po ukończeniu gry, z oczyszczonym umysłem, bez bijącego w żyłach hajpu, ale też nieprzesiąknięta internetowym hejtem. Wszystkich, którzy nadal czekają z decyzją o zakupie, zapraszam do zapoznania się z poniższym tekstem.
Od wydarzeń z poprzedniej części mija kilka lat, Ellie i Joel osiedlili się w kolonii wraz z innymi ocalałymi. Ich życie wydawałoby się sielankowe, gdyby nie stała konieczność odbywania patroli likwidujących niebezpiecznie zbliżających się do mieściny zarażonych wirusem, których ciągle nie ubywa. Ellie nie jest już dzieckiem, w jej życiu pojawiają się kolejne bliskie osoby, zaczynają się intymne związki, jednak wciąż nikt poza Joelem i jego bratem Tommym nie poznał jej tajemnicy o odporności na wyniszczającego ludzkość grzyba. Z początku wygląda na to, że nic nie jest w stanie zakłócić spokoju mieszkańców Jackson, a jeśli tylko będą trzymać zarażonych z dala od swojego lokum, mogą osiąść i martwić się jedynie swoimi problemami rodem z opery mydlanej. Joel robi również wrażenie mniej zgorzkniałego, jakby relacja z Ellie zmieniła go w troskliwego opiekuna, który jest gotowy nie tylko służyć radą, ale i ruszyć z pomocą potrzebującym. Gdyby nie stracił podejścia z jedynki, które na wszelki wypadek kazało mu oddać strzał ostrzegawczy w potylicę każdemu napotkanemu nieznajomemu, nie byłoby powodu, aby zrobić drugą część gry. To właśnie „nowy” Joel i jego dobre serce powodują, że kończą się spokojne, bezpieczne czasy, a zaczyna nowa przygoda.
Gameplay TLoU2 nie zmienił się zbyt wiele w stosunku do pierwszej części, nadal większość gry spędzimy przy ziemi, chowając się za przeszkodami, unikając kul i wzroku bandytów i poruszając się z prędkością ślimaka z przetrąconą nogą, by nie usłyszeli nas grzyboludzie. Nowością jest za to zwiększona możliwość ulepszania atrybutów postaci. Tak jak w jedynce znajdziemy suplementy pozwalające nam na odblokowanie perków, ale tym razem zdobędziemy również poradniki odblokowujące zupełnie nowe gałęzie rozwoju. Nasza bohaterka nie tylko będzie mogła zwiększyć swój pasek życia, ale także ulepszyć skradanie się, poprawić stabilność strzelania z łuku, odblokować nowe schematy specjalnej amunicji i zaawansowane materiały wybuchowe. Wracają też warsztaty, przy których za pomocą zebranych elementów wzmacniamy naszą broń. Oprócz dodatków wizualnych, zmiany tak jak poprzednio dotyczą głownie ilości amunicji mieszczącej się w magazynku, stabilności czy szybkostrzelności posiadanego arsenału. Do niektórych broni będziemy w stanie samodzielnie tworzyć amunicję, co jest niebywale przydatne, ponieważ w grze ciągle towarzyszy nam uczucie, że pocisków zaraz zabraknie, a ich liczba, jaką możemy nosić przy sobie, jest mocno ograniczona i nawet posiadając maksymalny zapas, potrafi on stopnieć w mgnieniu oka przy każdym pojedynku.
Gdybym miała określić gatunek gry, darowałabym sobie określenia typu gra akcji czy tym bardziej strzelanka. To gra fabularna, mam wrażenie, że cały gameplay polegający na skradaniu się i eliminacji zarażonych lub członków wrogiej frakcji jest tylko przerywnikiem pomiędzy kolejnymi filmikami prezentującymi historię. Sama rozgrywka ze swoją powtarzalnością może spowodować znużenie, kiedy po kilkunastu godzinach gry nadal rozglądamy się za zapasami, liżąc każda ścianę i zaglądając w każdy kąt.
Nikt za to nie będzie dyskutował na temat tego, że TLoU2 jest graficznym majstersztykiem. To, czy gameplay nam się podoba albo czy wciągnęła nas fabuła, potrafi spaść na drugi plan, kiedy w grę wchodzą graficzne wodotryski i warto ukończyć tytuł chociażby po to, aby dotrzeć do wszystkich zapierających dech w piersiach widoków, jakie serwują nam twórcy. Często robiłam zrzuty ekranu, aby zachować ten widok, niestety nie mogłam umieścić ich wszystkich w recenzji, aby nie zdradzić przesadnie rozwoju fabuły. Fakt, każdy kamień i każde pomieszczenie w grze zostało dokładnie zaprojektowane, a nie wygenerowane losowo, bo gra nie dzieje się w otwartym świecie. Choć nie jest on mały, to ścieżka, jaką ma do przebycia gracz, jest z góry zaplanowana i właściwie jedyna, jaką może obrać. Mimo że jeden z rozdziałów daje nam wrażenie większej otwartości i swobody w zaliczaniu kolejnych miejscówek oraz sprawia pozory dawania graczowi wyboru ścieżki, szybko okazuje to tylko fragmentem całej przygody. Gdyby jednak tak wyglądały startowe tytuły na PS5, to wcale nie czułabym się obrażona. Brakuje tylko większego rozbudowania, otwartego świata i swobody w jego odkrywaniu. Nie tylko otoczenie potrafi zachwycić, mimika i animacja postaci to najwyższa półka, jaka do tej pory pojawiła się na konsolach. Gdyby więc przyszło wybierać reprezentanta szczytu możliwości PS4, to TLoU2 śmiało można ustawić na pierwszym miejscu.
Nie jestem ani po stronie hejtujacych nową część TLoU, ani po stronie tych popadających w przesadne zachwyty. W grę grałam głównie dla fabuły, która bardzo przypadła mi do gustu i niecierpliwie chciałam poznać jej finał, ciesząc oczy niesamowitą grafiką, jednak gameplay miejscami męczył mnie i nużył do tego stopnia, że dwa razy zdarzyło mi się przysnąć z padem w ręku. Dlatego jeśli liczysz na coś więcej niż doznania fabularne, a grafika nie jest motorem napędowym do gry, od oceny odejmij jedno oczko. Jeśli za to lubisz prawie kinowe doznania, to zagraj koniecznie, bo to bardzo dobry tytuł, a historii z tak odważnymi wątkami (które to wątki – musicie już odkryć sobie sami, nie podejmuję ich tutaj celowo) nie było w grach chyba nigdy.
Zapoznaliście się z recenzją Ewy. Poniżej znajdziecie drugi głos w sprawie. Tym bardziej warto, że Tomek zdecydowanie należy do obozu osób zachwycających się grą.
Jedni mówią, że to najlepsza gra na wyłączność na PS4. Inni, że to najważniejsza gra końca generacji. A jeszcze kolejni uważają, że to kompletna beznadzieja, i bombardują negatywnymi ocenami serwisy pokroju Metacritic. Zapomnijmy na chwilę o tym wszystkim. Nie nastawiajcie się na mesjasza branży, nie dajcie się zwieść tym, co krzyczą w internecie. Zobaczcie, co tytuł ma do zaoferowania, w jaki sposób to robi, a później sami najlepiej zagrajcie. Tymczasem zachęcam do zapoznania się z całym tekstem.
Wydarzenia w The Last of Us 2 rozgrywają się w kilka lat po części pierwszej. Joel, jego brat Tommy i Ellie żyją w bezpiecznym mieście, które jest samowystarczalne, a nawet ma normalną elektryczność. Oczywiście, każdy musi w jakiś sposób przyczynić się do stabilności społeczności czy po prostu do tego, żeby wszystko działało sprawnie. Nikt nikogo jednak do niczego nie zmusza. Jest to bardziej poczucie wspólnoty niż przymus. Poznajemy najbliższych przyjaciół i znajomych całej trójki. Zacieśniamy więzi, dzięki wspólnym polowaniom na zwierzynę i zainfekowanych.
Czym tak naprawdę jest ta gra?
Zazwyczaj w takich momentach należałoby powiedzieć coś więcej o mechanice gry. Musicie jednak wiedzieć, że tak się tutaj nie da zrobić. Tytuł jest jedną wielką historią, rozpisaną na kilkadziesiąt godzin. Wszystko, co robimy, jest powiązane z fabułą. Elementy faktycznej rozgrywki są gęsto poprzecinane dialogami, krótkimi przerywnikami fabularnymi. Nigdy nie wiadomo, kiedy gra będzie chciała, żebyśmy się włączyli do akcji. Mamy też momenty, gdzie wszystko zwalnia i możemy swobodnie zwiedzać większy obszar w poszukiwaniu cennych zasobów i amunicji. Ponad rok minął, odkąd grałem w Days Gone, a co widzę radiowóz, to się wkurzam, że w bagażniku nie ma tak bardzo potrzebnych przedmiotów. Swoją drogą: czemu nie można splądrować żadnego radiowozu? Wydają się idealnym miejscem do szabrowania. Zamiast tego stoją sobie zamknięte i nieruszone.
Nie takie straszne to postapo, jak je malują
Trzeba zaznaczyć, że TLOU2 to gra akcji z elementami przetrwania. Choć główna postać, którą przyjdzie nam prowadzić – Ellie – nie jest zahukaną dziewczynką, to nadal nie raz i nie dwa będziemy bacznie patrzeć na stan amunicji i przedmiotów przed podjęciem walki. Na szczęście, nie musimy tu dbać o jedzenie, picie czy inne potrzeby fizjologiczne. Najważniejsze są właśnie wspomniana amunicja, składniki do tworzenia przedmiotów, takich jak apteczki i butelki z benzyną, antybiotyki, o których później, oraz złom. Ten ostatni pozwoli nam stworzyć ulepszenia do znajdowanych broni. Warto go szukać, bo te kilka dodatków do pistoletu czy łuku czynią z nich znacznie bardziej śmiertelne narzędzia. Ważne są też nowe mechaniki poruszania: czołganie i wskakiwanie na podwyższenia. To pierwsze umożliwia lepsze skradanie się, a drugie uzyskanie większego oglądu miejscówki i ostrzeliwanie nawet dobrze schowanych przeciwników.
Stay awhile and listen
Gra jest tak bardzo fabularna, że każdy, nawet najmniejszy dialog, jest wart wysłuchania. Niejednokrotnie otrzymamy w nich odpowiedzi na wcześniej zarysowane kwestie. Jest też sporo fragmentów retrospekcyjnych. Uzupełniają one maksymalnie wszelkie brakujące elementy łamigłówek. Tym razem tytuł po ukończeniu nie pozostawia wielu nierozstrzygniętych wątków. Nie martwcie się jednak, jest się nad czym zastawiać, a patrząc po jakości dyskusji z moimi znajomymi i ilością komentarzy, które między sobą wymieniliśmy, jest o czym rozmyślać po napisach końcowych. Sporo tu szczegółów, nad którymi Naughty Dog pracowało w pocie czoła. Ellie zyskuje tatuaż w miejscu blizny nabytej w części pierwszej. Warto obserwować jej rękę, gdyż dowiemy się, że nie powstał on za jednym zamachem, tylko powoli stawał się tym, czym znany jest z grafik promocyjnych. Joel bardzo się starzeje wraz z upływem lat. Widać, że sumienie strasznie go męczy. Niesamowite, jak niektóre błahe poboczne historie nagle się wyjaśniają. Czasem są fajne wrzutki z popkultury, które nie są podane wprost, ale każdy, komu nieobce są Pokémony czy Jurassic Park, od razu załapie odniesienia. Za takie szczegóły aplauz na stojąco.
Przed kim będziemy się kryć po trawach
Wspomniałem o innych postaciach. Te niejednokrotnie staną z nami ramię w ramię i pomogą z zagadkami przestrzennymi czy podczas strzelaniny. Mają całkiem dobrego cela, rzadko trzeba ich ratować, nawet sami przychodzą z ratunkiem, kiedy to nam przydałaby się pomocna dłoń. Jednocześnie nie są przesadnie skuteczni. Główni przeciwnicy to dwa ugrupowania. Washington Liberation Front, w skrócie WLF, na których wszyscy wołają wilki, oraz Scars – kult odrzucający technologię na korzyść natury, uznający, że wszystko co z „dawnego świata” jest złe, a zarażani to demony. Wilki są ugrupowaniem paramilitarnym i tak też walczą. Szramy (każdy z członków ma dwie blizny przebiegające przez cały policzek) walczą raczej jak partyzanci, używają cichych łuków i porozumiewają się gwizdami. W dodatku potrafią się niesamowicie maskować. Do tego wszystkiego dochodzą zarażeni, którzy przez ostatnie kilka lat wykształcili nowe, jeszcze bardziej niebezpieczne formy.
A mówią, żeby nie przesadzać z antybiotykami
Na szczęście, można napuścić jedną frakcję na drugą i poczekać na wynik starcia. Aż szkoda, że tak rzadko z tego możemy skorzystać. Tym bardziej że ilość zabójstw nie wpływa na rozwój naszej postaci. Tak samo jak poprzednio, szukamy wspomnianych już antybiotyków, za które odblokowujemy umiejętności i bonusy do wytwarzania przedmiotów. Warto się za nimi rozglądać, gdyż możliwość stworzenia większej ilości strzał na raz czy lepiej działającej apteczki jest bardzo przydatne. Szybsze czołganie albo zwiększony zasięg naszego radaru z nasłuchu także. Ten ostatni działa trochę jak szósty zmysł, a raczej echolokacja. Nasze ruchy stają się wolniejsze, kucamy i staramy się usłyszeć wroga. Ten, jeśli się pojawi w zasięgu, będzie składał się z koncentrycznych fal, podobnie do efektu kamienia rzuconego w taflę wody. Niestety, czasami fabularnie gra nas oszukuje i choć wydaje się, że nie ma przed nami wroga, to nagle się on materializuje, by wskoczyć na nas. Pojawiło się parę takich momentów i byłem nimi zawiedziony.
No dobrze, to ile?
Jest to jednak jedna z nielicznych wad, jakie jestem w stanie wymienić. Drugim dużym minusem okazało się dla mnie przeciąganie zakończenia. Niby fajnie, niby rozumiem zawiłości fabularne i chęć ich dokończenia. Niby doceniam, że tak wiele rzeczy pragnięto nam wyjaśnić. Jednak przez ostatnie kilka godzin czekałem na koniec. Możliwe, że wynika to ze zmęczenia materiału. Właściwie całość przeszedłem na trzy razy. Jeden maraton 20-godzinny i dwa razy po 5 godzin. Plik zapisu twierdzi, że grałem 25 godzin, czyli około 5 z nich poświęciłem na powtórki starć. Całkiem sporo. Znalazłem w tym czasie jakieś 80% wszystkich przedmiotów do kolekcjonowania. Tu kolejna sprawa na plus. Jest tego ogrom, ale naprawdę warto się za nimi rozglądać. Ellie zbiera karty z superbohaterami. Każdy ma indywidualny obrazek i śmieszny opis. Do tego są często dramatyczne listy ludzi, którzy wiedzą, że zaraz umrą. Naprawdę ma się poczucie ich smutku. Czasami też dzięki takim listom poznamy kombinację do otwarcia sejfu, a kiedy indziej znajdziemy pierścień samego sir Francisa Drake’a.
Całe Seattle do zwiedzenia z każdej strony
Jeśli miałbym powiedzieć, to bardziej podobały mi się otwarte przestrzenie i klimat natury, która zdobyła Seattle, niż zamknięte lokacje w budynkach na różnych poziomach, gdzie było ciasno i często, cofając się przed przeważającymi siłami wroga, ginęło marnie. Przestrzeń dawała większe szanse na skradanie się, zastawianie pułapek czy wymknięcie, żeby zaatakować z innej strony. Miałem poczucie większego wpływu na walkę niż tylko liczba amunicji w plecaku. Z drugiej strony, rozumiem, przez 30 godzin grania zaserwowano nam urozmaicenie. Raz biegacie z łukiem po krzakach, za chwilę z shotgunem i molotovem w ręku po podziemnym garażu. Dzięki temu macie poczucie, że nie wszystko robicie tak samo. Po prostu nie lubię, jak wymusza się we mnie pewne akcje, kiedy mam do wyboru inne, bardziej odpowiadające mojemu stylowi.
A jak się gra prezentuje?
Grafika jest przepiękna i twórcy wycisnęli z konsoli PS4 ostatnie soki. Są w tym prawdziwymi mistrzami. Jasne, na dużych otwartych przestrzeniach widać, że tłu brakuje detali. Jednak w najbliższej okolicy postaci i sami bohaterowie to jedno wielkie „wow”. Dostajemy też tryb fotograficzny, dzięki któremu jeszcze bardziej możemy docenić grafikę. Warto tu wspomnieć, że grałem na konsoli w wersji Pro. Podobno jednak nawet na fatach i slimach tytuł prezentuje się godnie. Fajnym bajerem jest to, iż menu gry zmienia się wraz z progresem fabularnym. Aż żałuję tego maratonu, bo przegapiłem kilka supergrafik. Technicznie gra nie zawiodła ani razu. Nie miałem spadku klatek, zawieszeń czy błędów, które wyłączyłyby grę. Niby jest to oczywiste, ale warto o tym wspomnieć.
Opowiedzieć o fabule, czy nie opowiedzieć?
Bardzo długo zastanawiałem się, jak poradzić sobie z recenzją samej fabuły. Stwierdziłem jednak, że musicie przeżyć to sami. Zapewniam, że jest tego warte. Nie chcę wam psuć odkrywania historii samodzielnie. Za dużo się tu dzieje, za wiele jest ważnych momentów, a każdy z nich mógłby być spoilerem. Nie mogę wam tego zrobić. Cała gra to jedna, rewelacyjna historia. Takiej, jakiej w grach jeszcze nie widziano. Przetoczy się przez was wiele uczuć. Nie bójcie się złości na ten tytuł. Ja wciąż jestem wściekły. To jednak jego plus. Jak często tak bardzo przeżywacie to, co dzieje się z postaciami, że nosi was jeszcze przez parę dni po rozstaniu z nimi? Nie patrzcie na innych, zagrajcie i dajcie się wciągnąć w świat przemocy i beznadziejności, gdzie wciąż człowiek jest najgorszym wrogiem drugiego człowieka. Kiedy przychodzi najgorsze, nikt, ale absolutnie nikt, nie jest dobry i czysty. To gra o pewnej dziewczynie, którą spotyka wiele złego, nie zna innego życia niż tego w poczuciu ciągłego zagrożenia i tak ją należy traktować.
Mam nadzieję, że udało mi się was zachęcić do sięgnięcia po jeden z najważniejszych tytułów tak tego roku, jak i zmierzchu życia PS4. Naughty Dog umie świetnie opowiadać historie, bardzo dobrze radzi sobie z elementami akcji i skradania. Do tego serwuje nam rollercoaster emocji. Pamiętajcie też o jednym: to gra o ludziach i relacjach między nimi, a nie o tym, kto jaki jest. Tymczasem wybaczcie, platyna sama się nie wbije!