Gry zapomniane to seria tekstów o grach, które nie zostały na długo w pamięci naszej branży. Odświeża i przypomina o starszych grach, przy których można dalej świetnie się bawić. To teksty w stylu powrotu do… przeplatane ala recenzją.
Jestem pewien, że niewielu z was słyszało o Vanquish, a jeśli tak, to ile z was ją ukończyło bądź ciągle trzyma w swojej kolekcji? Wątpię, by pokazała się pokaźna grupa. Vanquish to mało znana i mocno niedoceniona trzecioosobowa strzelanina, oprawiona w futurystyczny klimat od twórców Bayonetty- Platinum Games. Pomimo tego, że gra została wydana w 2010 roku, niemalże przez całą rozgrywkę zadawałem sobie pytanie czemu słuch o niej tak szybko zaginął? Domyślam się, że są pewnie wyznaczniki takiego potoku wydarzeń, ale już na wstępie pragnę poinformować, że to tytuł warty uwagi graczy, szczególnie tych bardziej rozgarniętych, bo to nie gra dla niedzielniaka.
W niedalekiej przyszłości, na naszej planecie Ziemii zaczęło brakować podstawowych surowców, a statek kosmiczny przetwarzający energię słoneczną, nalężący do USA, został opanowany przez Rosjan, co jak można się domyślać skutkuje negatywnymi konsekwencjami. W ten sposób rozpoczęła się walka o surowce, jednak kogo to obchodzi? Tu chodzi o strzelanie, dynamikę, punkty, statystyki i przede wszystkim dobrą zabawę. I takie zadanie spełnia Vanquish. Historia gry raczej nie wciąga, choć muszę przyznać, że jeden twist fabularny zrobił na mnie pozytywne ważenie. Dialogi między postaciami często sprowadzają się do okrzyków „Ruszajmy” bądź zdań typu „ sir, potrzebujemy pomocy. – Musimy im pomóc, ruszajmy” itp. Zagrania, które miały poruszyć gracza nie robią większego wrażenia. Jednakże muszę wspomnieć o bohaterach, pomimo tego, że wątpię abym zapamiętał ich na dłużej to uprzyjemnili mi oni czas z grą, a to za sprawą zabawnych dogryzek pomiędzy protagonistą- Samem i jego towarzyszem Burnsem. Warto zaznaczyć, że z naszego bohatera niezły badass, nie robią na nim wrażenia duzi przeciwnicy, przy czym lubi zapalić papierosa i spokojnie się zaciągnąć. Chyba najbardziej pamiętną sceną z gry, jak dla mnie będzie kiedy Sam unikając śmierci, wisiał na krawędzi jedną ręką, drugą zapalił papierosa parafrazując „jak dobrze znów poczuć się jak człowiek”. Pomimo tego, że większość dialogów są raczej płytkie i nie mają większego znaczenia to dobrze brzmią i pasują do każdego z bohaterów. Gra wyszła całkowicie w angielskiej wersji językowej, ale warto odnotować, że jest możliwość aby głosy bohaterów były po japońsku. To świetne zagrania, które pozwala bardziej wczuć się w ten zakręcony japoński klimat. Końcem końców, nie ma co ukrywać że, fabuła w Vanquish to tylko pretekst do walki.
Rozgrywka w Vanquish jest prosta jak budowa cepa. Wędrujemy po liniowych lokacjach, aby trafić na pole walki, gdzie zaczynają napływać na nas fale przeciwników. Jak na japońską szkołę przystało, złowrogich maszyn jest naprawdę sporo, przy czym potrafią się odnaleźć w walce, choć nie ukrywam, że zdarzało się im stanąć na środku i bezmyślnie strzelać. Oprócz standardowych wrogów, którzy dzielą się na kilku pomniejszych np. snajperzy, z plecakami odrzutowymi, starcia z mniejszymi bądź większymi bossami sprawiają masę frajdy i satysfakcji. Przez często ogromną ilość przeciwników na ekranie, złowrogich pocisków, rakiet (ich liczba przy ataku bossów jest naprawdę konkretna), bomb, specjalnych ciosów, gra utrzymuje wysoki poziom trudności i wymaga niezłego refleksu i umiejętności. W takich sytuacjach zdarzają się również spadki animacji, ale dosłownie na maksymalnie 3-4 sek.. Nie zmienia to przyjemności z gry, ale wiecie, odnotowuję dla zasady. Przy Vanquish, „efektowność” kampanii Call of Duty to pestka. Nie tylko w czasie samej rozgrywki, lecz podczas filmików, gdzie cały czas coś wybucha, coś się niszczy, burzy przy akompaniamencie tysięcy pocisków.
Do siania zniszczenia twórcy oddali nam zaawansowany technologicznie uniform Sama. Pozwala on nie tylko być bardziej mobilnym, zmieniać broń, o czym za chwilę, a największą jego zaletą jest ślizganie się na kolanach, co pozwala bardzo szybko i efektownie uciec, bądź zbliżyć się do wrogiej jednostki. Dodatkowo przy wielu manewrach takich jak skok w bok, czy właśnie poślizgu jesteśmy w stanie odpalić bullet-time, czyli zwolnienie czasu, co nie raz uratuje nam tyłek i pozwoli celniej i szybciej zniżać pasek życia wroga do zera. Wracając do wcześniej wymienionej broni. Arsenał nie jest zbytnio rozbudowany, ale na nudę nie co narzekać. Dostaliśmy standardową broń pokroju karabinu szturmowego, strzelby czy snajperki oraz bardziej finezyjnie jak ten, który wystrzeliwuje ostre jak brzytwa dyski bądź mocarną wyrzutnię rakiet. Ale jaki z tym ma związek naszego kombinezonu? Otóż uniform pozwala zmieniać broń składając jeden model i wykreować drugi w rękach bohatera (oczywiście i ile go ekwipujemy, ogólnie Sam może nosić do trzech modeli broni + granaty odłamkowe i EMP). Zabieg bardziej kosmetyczny, ale nie można odmówić mu uroku i efektowności. Ot, taka ciekawostka. Wszystkie ruchy bohatera, łącznie ze ślizganiem robią bardzo pozytywne wrażenie, a ich dynamika sprawia, że świetnie się je ogląda.
Pod względem graficznym Vanquish prezentuje się bardzo przyzwoicie. O ile robi ogólnie dobre wrażenie, to niekiedy postaci czy też otoczenie z bliska prezentuje się płytko. Pod względem artystycznym jest zdecydowanie lepiej. Przeważające białe, czasem sterylne otoczenie połączone z niszczącym się światem robi dobre wrażenie. Zarzutem z mojej strony jest jednak to, że zbyt mało etapów rozgrywało w otoczeniu natury, a za dużo w pomieszczeniach. Pod względem audio, gra nie robi większego, jednak w czasie starć muzyka elektroniczna nadawała specyficznego klimatu i kopa do dalszych zmagać.
Starając się odpowiedzieć na pytanie zadane na początku, czemu ta gra nie jest popularna, pomimo swojego, choć mało innowacyjnego to dobrze zrobionego i spójnego fundamentu gameplayu? Na to może wpływać wiele czynników jak za wysoki poziom trudności, co dla niektórych- zajeżdżanie „japońszczyzną” na kilometr czy brak innowacyjności. Największym zarzutem jednak wobec tej gry jest jej czas. Osobiście udało mi się ją ukończyć w okolicach 4 godzin, choć średnia zajmuje od 6 do 7. W czasie premiery, tytuł za 200zł z krótką kampanią, bez multiplayera nie miała racji się sprzedać. Teraz, 6 lat po premierze, tytuł ten można wyłapać naprawdę tanio, do czego wszystkich zainteresowanych zachęcam. Polecam każdemu, kto szuka gry dla tzw. skilla, statystyk i punktów (bo gra oblicza nasze zmagania po każdym etapie, misje można powtarzać i maksować aby zabłysnąć w światowych rankingach). Vanquish zostanie przez wielu jak gra na jeden raz i ja tak ją potraktuję. Nic nowego, po prostu kawał solidnie stworzonej strzelanki z japońską efektownością.