Pytanie, które stawiamy sobie od lat. Odkąd pamiętam, zawsze istniała rywalizacja ze znajomymi odnośnie do poziomu trudności. Chęć zaimponowania sobie i innym, czasami nawet kosztem własnego komfortu gry, sprawiająca, że zawsze wybieramy ten najtrudniejszy tryb. Z tym, że decydowanie się na easy mode nie zawsze musi równać się z gorszymi wrażeniami z rozgrywki. I zaraz wam powiemy, dlaczego. Zaczynajmy!
Jak wiadomo, nasz zmysł kompetytywny działa na pełnych obrotach, jeśli chodzi o rzeczy, które kochamy i w których czujemy się pewnie. Sama pamiętam, jak z rodzeństwem rywalizowaliśmy, kto szybciej rozwalił smoka w Gothic II: Noc Kruka bądź komu udało się w najkrótszym czasie na najbardziej masochistycznym trybie oczyścić Siedlisko Zła z Diablo II: Lord of Destruction. Ta duma i zazdrość, którą można było zobaczyć w oczach obserwujących. Tak, duma to dobre słowo. Aby być najlepszym z najlepszych. No, nie oszukujmy się, każdy z nas lubi to uczucie. Z tym że przechodzenie gry na easy mode nie musi wcale oznaczać, że idziemy na łatwiznę i nie możemy być najlepszym z najlepszych. Łatwy poziom trudności jest idealnym rozwiązaniem dla graczy dosłownie pochłaniających fabułę. Bo, no nie oszukujmy się (ponownie!), tryb hardcorowy wymaga waluty, która jest na wagę złota. Czasu. Oczywiście, poświęcony czas nie marnuje się, lecz nie każdy ma go tyle, by móc się bardziej pobawić z danym bossem bądź uczyć mechaniki gry na pamięć. No, ale kto powiedział, że na łatwym poziomie jest tak naprawdę łatwo?
– Gabriela „Gabona” Zubek
W pełni zgadzam się z przedmówczynią. Dla mnie poziom łatwy przydaje się głównie wtedy, kiedy średnio interesują mnie mechaniki gry, ale ciekawi mnie jej fabuła. W gry RPG często gramy dla historii, świata przedstawionego, postaci, a walka może być irytująca. Często zdarza mi się grać też na tym poziomie trudności, kiedy przechodzę jakąś grę po raz kolejny. Trylogię Mass Effect przeszedłem kilka razy. Już za drugim razem jednak grałem w nią na łatwym poziomie – walka w tej serii często bardziej przeszkadzała, a na wyższych poziomach trudności była nudna i spowalniała całą rozgrywkę.
Podobnie cieszy mnie, kiedy twórcy tworzą opcje pozwalające „ułatwić” mechaniki, które są ważne dla gameplayu, ale mogą zmniejszyć radość z fabuły. W serii Fire Emblem klasycznie był perma death. Każda postać, która zginęła w trakcie bitwy (i nie była głównym bohaterem) znikała z gry. Przez to mogliśmy przez głupią decyzję stracić możliwość dalszego poznawania historii naszego ulubionego bohatera. Nowe części tej serii pozwalają nam wybrać jednak tryb, w którym postacie, jeśli stracą wszystkie punkty życia, to nie umierają, a jedynie wycofują się z bitwy. Rozumiem zarzuty, że gra traci wtedy część swojego gameplayowego uroku, daje to jednak możliwość spokojniejszego przeżywania fabuły tym, którzy nie chcą w pełni rozgrywać systemów bitwy gry. Moim zdaniem tego typu ułatwienia mogą powiększyć potencjalne grono graczy sięgających po produkcję, jednocześnie wciąż dając fanom możliwość grania zgodnie z klasyczną formułą rozgrywki.
– Michał Kaźmirczak
Absolutnie nie! Gram na poziomie dla dzieci z przedszkola wszędzie tam, gdzie się da. Widzę tylko dwa powody do wybierania wyższego poziomu trudności niż łatwy (a najlepiej superłatwy): wymaga tego platyna, którą akurat chcę zdobyć – choć w moim domu platyny to raczej domena mojego małżonka, ja gram dla przyjemności, nie lubię krzyczeć na grę i rzucać padami – lub gra oferuje coś lepszego na wyższym poziomie, lepszy loot. Dlatego jako zagorzała fanka poziomu super easy zawsze staram się jednak wybrać najwyższy level trudności, na jakim daję radę, w grach typu loot-game i najlepiej systematycznie zwiększać trudność aż do osiągnięcia maksymalnego jej poziomu. Po prostu lubię lepsze błyskotki. Kiedy jednak nie wchodzi w grę żaden z wymienionych wyżej czynników, bez cienia wstydu wciskam super easy i cieszę się rozgrywką bez zbędnego stresu.
– Ewa Chyła
Byłem przekonany, że będę odosobniony w niewybieraniu najtrudniejszego poziomu podczas rozgrywki, ale widzę, że koleżanki i koledzy również tak robią. Kamień z serca. Należę do jednej grupy na FB, gdzie moi rówieśnicy wciąż dumnie piszą, jak to wybierają Hard. Ja zwyczajnie nie mam na to czasu. Wolę go spożytkować na poznawanie kolejnych tytułów, niż zaciąć się w jakimś miejscu i po raz 500. bić tego samego bossa. Zamiast najłatwiejszego poziomu biorę natomiast średni. Czemu? Gdyż w większości gier mających wyjaśnienie do każdego poziomu jest on opisany jako ten właściwy dla danego tytułu. Pozwalający odkryć to, co twórcy dla nas zaplanowali, i faktycznie tak jest. Mam lekkie wyzwanie, ale nie umieram często. Nie mam też poczucia nieśmiertelności. Jest w sam raz.
Fajnym przykładem jest seria Dark Souls, a szczególnie część druga. Przez wielu nielubiana, a nawet znienawidzona. Miała jednak kilka bardzo dobrych pomysłów. Jednym z nich było to, że po przejściu gry raz, przy drugim, tak zwanym Nowa Gra Plus, niektórzy bossowie zachowywali się zupełnie inaczej. Wrogowie pojawiali się w nowych miejscach. Urozmaicało to bardzo rozgrywkę. Seria znana jest też z przedmiotów, którymi gracze sami mogą uprzykrzać sobie życie. Można też nie rozwijać postaci czy nie zbierać dusz gigantów (dla wtajemniczonych). To idealne rozwiązanie. Kto chce, sam sobie utrudni, a kto nie, ma możliwość przejścia gry w normalny sposób.
– Tomasz „Arrow” Wasiewicz
Dla nikogo nie jest tajemnicą, iż wraz z każdą kolejną wiosną ilość czasu, który możemy poświęcić na granie proporcjonalnie maleje. Wydawcy zasypują nas nowymi tytułami, które koniecznie musimy w końcu wypróbować, nasza biblioteka zaś pęka w szwach od gier czekających na lepsze czasy, wakacje, cud lub apokalipsę. Moim sposobem na poradzenie sobie z tym problemem jest wybieranie łatwego lub średniego poziomu trudności. Dzięki temu mogę cieszyć się rozgrywką i zagłębiać w świat oferowany mi przez aktualnie ogrywaną produkcję bez konieczności obwiniania każdej żywej istoty przewijającej się przez pokój o przeszkodzenie mi przy dwudziestej próbie zaszlachtowania wyjątkowo zatwardziałego bosa. Zresztą, ten, kto uważa, że wybór najprostszego trybu rozgrywki to pójście na łatwiznę, chyba nigdy nie grał w Cupheada. Nawet najbardziej zagorzali gracze nie spodziewali się, iż przygody tej niewinnie wyglądającej filiżanki będą potrafiły tak solidnie dać im w kość podczas ogrywania na najłatwiejszym, oferowanym poziomie.
– Aleksandra Wieczorkiewicz
Udzielę standardowej odpowiedzi, to zależy. Narzekanie starszej części społeczności, że gry są prostsze niż kiedyś, nie jest do końca oderwane od rzeczywistości. Jednak wynika to z wielu czynników, między innymi mechanik gameplayowych, jak punkty zapisu czy odnawiające się zdrowie, które stały się standardem. Również wspomniany wcześniej czas ma znaczenie, w końcu z roku na rok średni wiek osoby grającej delikatnie wzrasta.
Osobiście preferuję poziom normalny wzwyż, jednak zawsze uzależniam to od satysfakcji, jaką czerpię z rozgrywki. Oczekuję relaksu, ale też wyzwania, więc jeśli komuś najłatwiejszy tryb oferuje satysfakcjonujące wyzwanie, dobrze dla niego i tak trzymać. Podobnie jak Ewa, na najwyższy poziom trudności decyduję się jedynie, gdy wymaga tego jakieś osiągnięcie, ale to już podpada pod prywatny fetysz. A wszystko przez to, że w obecnych produkcjach wyższe poziomy nie oferują ciekawszych wyzwań, a jedynie wydłużają paski zdrowia, zmniejszają zadawane przez gracza obrażenia i tak dalej. Tak więc do wstydu powodu nie ma. Play easy and go easy (on yourself).
– Paweł „Strvnsk” Trawiński