„Dziecko czasu ciągnącego się pasmem ciężkim i szarym, najdalszym wspomnieniem nie sięgała ona żadnej z tych ognistych i strzelistych chwil, które serca, nawet maluczkich, obejmują pożarem i rzucają w górę. Kolebka jej stała już w katakumbie napełnionej zmrokiem i milczeniem, pośród których szemrały tylko nisko, nisko przy ziemi krzątające się interesy powszednie i jednostkowe lub rozlegały się wzdychania i jęki podobne tym które wydają wiatry w ciasnych przestrzeniach zamknięte…”* Znudzeni? Cóż, podobnie jak ja podczas wizyty na Big Game Expo, które miało miejsce w ten weekend we Wrocławiu…
Na początku pragnę zaznaczyć, że wydarzenie nie było stricte poświęcone grom komputerowym: skupiało się na różnorodnych formach spędzania wolnego czasu i rekreacji. Na targi trafiliśmy w zasadzie przypadkiem, na mieście nie widzieliśmy żadnej formy ich reklamy. Gdyby nie fakt, że bilety trafiły do nas bezpłatnie, prawdopodobnie to wydarzenie całkowicie uszłoby naszej uwadze. I wiele byśmy nie stracili.
Już lokalizacja targów wzbudziła dość mieszane uczucia, bo w pierwszej chwili dwoje rodowitych wrocławian nie miało pojęcia, gdzie należy skierować swoje kroki, jednak z pomocą przyszła nawigacja, prowadząc nas na obrzeża miasta. Nie pomogła ona jednak już na miejscu: niewielkie „potykacze” w liczbie aż dwóch sztuk skierowały nas na parking, który był niemal pełen mimo tego, że zajeżdżaliśmy na niego o dość wczesnej porze. Z parkingu na halę, w której odbywały się targi – nawigacji brak. Metodą prób i błędów przekonaliśmy się, że wąskie, oddzielone od innego parkingu charakterystyczną biało-czerwoną taśmą przejście zaprowadzi nas na miejsce. Na wejściu jednak nie zauważyliśmy ani żadnych bannerów, ani plakatów, ani choćby strzałek upewniających nas, że jesteśmy tam, gdzie być powinniśmy. Na szczęście pani stojąca na recepcji rozwiała wątpliwości. Wejściówki wymieniliśmy na pieczątki przybite na rękach i ruszyliśmy w głąb budynku.
Na krótkiej trasie recepcja-hala wystawowa nie zauważyliśmy żadnej mapy z zaznaczonymi boksami poszczególnych wystawców ani programu prelekcji, które miały się odbyć. O ile brak takowej informacji w internecie można zrozumieć, o tyle na miejscu człowiek w pierwszej chwili wciąż do końca nie wiedział, czy faktycznie trafił tam, gdzie zamierzał i w którą stronę powinien się obrócić.
Po pierwszym, orientacyjnym przejściu po hali wystawienniczej wniosków było parę, ale nie były one zbyt optymistyczne: stosunek gości do wystawców był zatrważająco niski, dookoła można było dojrzeć „wszystko i nic”, a osoby obsługujące stanowiska raczej wolały przeglądać w komórce sieć niż zainteresować swoją ofertą gości. Nie pomyśleli wystawcy lokalnego laser taga, którzy udostępniali swój sprzęt gościom, nie gwarantując miejsca do prowadzenia rozgrywki: w efekcie gracze, w większości bardzo młodzi, zatracali się w zabawie i potrącali mijanych ludzi. Ogromnym minusem było również nagłośnienie: będąc w jednym końcu sali, zupełnie nie słychać było konferansjera, który przemawiał z drugiej strony.
Z pewnością część planów popsuła kapryśna pogoda: w sobotę część partnerów udostępniła atrakcje na zewnątrz, natomiast w niedzielę ze względu na deszcz w zasadzie wszystko skupiło się w hali (lecz czy faktycznie było co skupiać?). Doszliśmy do dość przerażającego wniosku: skoro zajmowaliśmy na parkingu jedno z ostatnich miejsc, a odwiedzających było tak niewielu, to co działo się dzień wcześniej lub działoby się przy dobrej pogodzie?
Niską frekwencję potwierdzili znajomi, którzy pomagali w obsłudze niektórych stanowisk. Ludzie zaczęli się zbierać na krótko przed jednym z wystąpień, które miało miejsce o godzinie 14: wtedy swoją prelekcję miał wygłosić Janusz Korwin-Mikke, który, zdaje się, dla wielu był największą atrakcją wydarzenia. Niemniej nie chcemy przesądzać, być może większy ruch w późniejszej porze był zwyczajnie spowodowany faktem, że w niedzielę rano najważniejszy był dobry sen.
Choć obiecywano „liczne konkursy”, o żadnym nie było dane nam się dowiedzieć, poza jednym, z góry zapowiedzianym, który… się nie odbył. Znajomy, który wybrał się na targi na casting, który miał organizować jeden z partnerów wydarzenia, z dość dużym żalem stwierdził, że osoby odpowiedzialne za stanowisko wystawcy zwyczajnie nie były chętne organizować tego castingu. To dość przykra recenzja.
Z dobrych rzeczy z pewnością należy zaznaczyć obecność popularnych wrocławskich foodtrucków, do których tym razem nie było kolejki. Dobrze wyglądały również stanowiska dedykowane grom komputerowym: do Samsung Gear VR cały czas ustawiała się kolejka, a stanowiska z konsolami wystawione przez Mobisoft były bez przerwy zajęte. Odrobinę raziło jednak, że nikt przy nich nie stoi, aby nieco regulować czas rozgrywki gości.
Tak naprawdę po trzydziestu minutach spędzonych wśród stanowisk nie wiadomo było, co ze sobą zrobić. Widząc, jak odwiedzający witali się między sobą, miało się wrażenie, że zdecydowana większość gości znalazła się na targach dzięki zaproszeniom od wystawców. I w sumie trudno się dziwić, bo cena normalnego biletu, 15 złotych, nie zachęcała do wizyty w tak naprawdę pustej, niezorganizowanej i bardzo oddalonej od centrum hali. Dla przeciętnego Kowalskiego większość stanowisk była zbyt specjalistyczna, a fanowi określonej gałęzi rozrywki raczej nie opłacało się jechać do jednego wystawcy. Osoby przyjeżdżające dla konkretnych prelegentów, nie kontrolując czasu, mogły nawet się nie zorientować, kiedy spotkanie z gościem się rozpoczynało, gdyż konferansjera słychać było może w ćwierci hali.
Zabrakło wielu, wielu aspektów, aby to wydarzenie uznać za udane. Na fanpage’u targów brakuje choćby fotorelacji czy filmów z prelekcji. Że we Wrocławiu można stworzyć ciekawe wydarzenie, udowodniło choćby CD Action, organizując w Hali Stulecia swoje osiemnaste urodziny. Może sekret tkwił w tym, że wystawcy skupieni byli wokół jednej branży?