- grafika
- projekty postaci
- dynamiczna rozgrywka
- idealna na szybkie sesje
- P2P
Nowe gry MOBA są przeze mnie pożądane jak deszcz na pikniku. Mimo to nadal powstają coraz nowsze tytuły będące klonami League of Legends czy DOTA. Ten gatunek nigdy nie zdołał do mnie przemówić i spodobać się tak, abym spędził z nim więcej niż kilka chwil. Nie pasowała mi formuła monotonnej walki na zamkniętych arenach z chowaniem się za minionami w okrojonym systemie RPG. Okazało się, że aby przyciągnąć mnie do ekranu na dłużej trzeba jeszcze bardziej taką grę okroić.
Na szczęście Battlerite typową grą MOBA nie jest. Nie ma tu minionów, wież, baz i farmy. Nie będziesz ustalał strategii i tego, którą ścieżka atakujesz. Tu liczy się mięcho, a sama zadyma rozpoczyna się zaraz po wkroczeniu na arenę.
Nie jest to do końca gra MOBA, to jej odłam nazywany arena brawlerem. Jako jedna z piętnastu postaci toczymy tu pojedynki 2vs2 lub 3vs3, pierzemy się po pyskach na niewielkiej arenie obserwowanej z lotu ptaka, na której nie ma miejsca na ucieczkę czy zakradanie się do wroga. System walki jest bardzo zręcznościowy i liczy się to kto mocniej trzepnie i jakim skillem.
Sterowanie jest proste, a sama gra ma charakter easy to play, hard to master. Poruszamy się WSADem, a podstawowe umiejętności rzucamy przy pomocy myszki, skille i ataki specjalne również są rozłożone w taki sposób, że już po pierwszej godzinie zabawy gracz średnio czujący się w sterowaniu klawiaturą będzie już śmigał na polu walki jak wprawiony wojownik.
Runda meczu trwa około dwie minuty, a cały mecz niecałe piętnaście minut. Kiedy runda zbliża się do końca na arenie pojawia się ciemne pole które zmniejsza się od brzegów do końca zmniejszając jednocześnie obszar, na którym walczymy. Jeśli jeden z graczy opuści strefę wewnątrz okręgu zacznie otrzymywać spore obrażenia. Powoduje to, że nie można unikać walki i chować się przed przeciwnikiem czekając na naładowanie się ataku specjalnego, bo gra zmusi nas do konfrontacji na dużo mniejszej powierzchni. I już nie da się uciec, trudno będzie nawet wykonać unik, aby nie dostać się na strefę śmierci.
Areny różnią się wyłącznie kosmetycznie i brak na nich powerupów, poza kulkami odnawiającymi witalność i energię, które robią to w tak małym stopniu, że nie ma ani czasu ani sensu, aby biegać po arenie i je zbierać. Nie ma też żadnych przeszkadzajek typu możliwości zepchnięcia przeciwnika w przepaść czy wprowadzenia go w naturalną przeszkodę. Kiedy na arenie znajduje się sześciu oponentów, po trzech w każdej drużynie, bitwa wydaje się dość chaotyczna. Ale dobre poznanie postaci i opanowanie jej umiejętności pozwala na opanowanie tego chaosu i zamiast walczyć na jana, spamując atakami i skillami kiedy się da, byle w stronę wroga, będziemy wiedzieli jak kontrować ataki naszego przeciwnika i na kogo nasz heros jest silniejszy, a kogo powinien unikać zostawiając go naszemu partnerowi z drużyny.
Zamiast rozwoju postaci po każdej rundzie mamy tu możliwość wyboru jednej z trzech kart (tytułowych battlerite’ów) rozwijających posiadane już przez nas skille. Nie jest to może najbogatszy patent, ale sprawdza się i nowe właściwości jakimi dysponujemy po wyborze boosta są wyczuwalne w rozgrywce. Karty zostają z nami do końca meczu, więc jeśli toczymy zaciekły bój to w piątej rundzie mamy wojnę mocno zboostowanych wojowników.
Wybór postaci jest całkiem pokaźny. Piętnastu zawodników w wczesnym dostępnie może nie jest zawracającą w głowie liczbą, ale już widać puste miejsca na kolejne dziesięć postaci. Każda z postaci ma swój charakter i nie znajdziecie tu dwóch podobnych wojowników. Moim osobistym faworytem jest potężny Rook, budzących respekt pokaźnych rozmiarów wojownik, który w jednej łapie dzierży ogromny topór, a w drugiej równie wielki.. kawałek mięsa! Reszta postaci jest równie fajnie zaprojektowana i kusi żeby wypróbować każdego z nich i wybrać swojego ulubionego zabijakę.
Różnią się one miedzy sobą nie tylko wyglądem i rodzajem uzbrojenia. Główny podział jest jednak bardzo prosty. Postacie walczą w zwarciu, na dystans lub jako support.
Każda wygrana lub przegrana ma wpływ na nasze miejsce w rankingu. Dodatkowo nasze postacie zdobywają poziomy doświadczenia, każdy swój własny. Współgra to z systemem dziennych zadań. W zamian za wykonanie takich czynności jak rozegranie konkretnego wariantu rozgrywki lub wygranie paru meczy wskazanym bohaterem otrzymujemy skrzynki. Nie wszyscy są zachwyceni takim rozwiązaniem w grach mulltiplayerowych i moda na otwieranie skrzyń im nie pasuje. Mi się podoba to, że zdobywam kosmetyczne ulepszenia dla ulubionych bohaterów. Najbardziej cieszy to że mają one jedynie charakter wizualny i nie wpływają na umiejętności lub statystyki naszego bohatera w żaden sposób.
Jeśli miałbym porównać Battlerite do jakiegoś obecnego na rynku tytułu multiplayerowego zdecydowanie byłby to Overwatch. Obie gry nie mają zbyt wielu trybów rozgrywki i nie oferują bujnego, rewolucyjnego systemu rozwoju postaci, mimo to zachwycają wykonaniem, piękną baśniową grafiką i wciągającą rozgrywką zawierającą tylko walkę jako główny element rozgrywki. Ale właśnie dlatego obie gry tak smakują. Po powrocie z pracy można spokojnie zasiąść przed Battlerite, zagrać kilka gier i w ten sposób się odstresować.
Gra jest we wczesnym dostępie, ale już teraz sprawia masę radości i nie ma żadnych rażących błędów lub niedoróbek. Zawartości nie ma może zbyt wiele, ale dynamika pojedynków i czas ich trwania sprawia, że do gry fajnie się wraca na szybkie sesyjki. Cena dwudziestu dolarów za grę w wczesnym dostępie wydaje się jednak trochę przesadzona. Samo to, że niedługo wyjdzie zapewne wiele bliźniaczo podobnych brawlerów i to w systemie F2P może nie być dla Battlerite dobrą kartą przetargową. Mimo wszytko uważam, że nie będą to pieniądze których będziecie żałować.