ZALETY
- ściganie Zakonu Starożytnych
- emocjonalne zakończenie historii
- dobrze napisany pierwszy odcinek
- zabójcza broń dla naszego statku
WADY
- ta sama mapa/lokacje co podstawowa wersja gry
- brak nowych rodzajów misji
- brak nowych rozwiązań w rozgrywce
- wątpliwe motywacje bohaterów
- drugi epizod mdły fabularnie
Assassins Creed: Odyssey z pewnością jest kolejnym kamieniem milowym w rozwoju serii. Od momentu wydania, zachwyt nad tytułem nie opada, a Ubisoft stara się zachęcić fanów do powrotu do antycznej Grecji. Pierwszym tego przejawem jest dodatek Dziedzictwo Pierwszego Ostrza. Czy warto z powrotem udać się w podróż z Alexiosem lub Kassandrą?
Twórcy największego i najbogatszego rozdziału sagi Assassin’s Creed nie spoczęli na laurach. Po wydaniu Odyssey, która już w wersji podstawowej oferuje przeogromną mapę i zawrotną ilość przygód do ukończenia, zespół Ubisoft zaplanował dwa duże dodatki. Pierwszym z nich jest właśnie Dziedzictwo Pierwszego Ostrza. Drugie DLC nosi tytuł Los Atlantydy i wprowadza do rozgrywki postacie mitologiczne.
Studio zdecydowało podzielić oba dodatki na trzy odcinki, wypuszczane mniej więcej co miesiąc. Dawkowanie przyjemności ma swoje plusy. Osobiście postanowiłam poczekać na całość i grać bez miesięcznych przerw (tak jak to bywa z serialami, czasem lepiej obejrzeć cały sezon, niż niecierpliwić się do kolejnych odcinków :)).
I Odcinek – Ścigani
Na początku należy zaznaczyć, że Dziedzictwo Pierwszego Ostrza nie ma na celu zakłócania głównej historii czy wzbogacania jej o nowe rozwiązania. W tym wypadku to raczej jakość nowej opowieści i fabuła starają się zachęcić do powrotu do Grecji. Narracja Dziedzictwa naturalnie integruje się z głównym tytułem: możemy grać spokojnie po zakończeniu nadrzędnej historii lub uzyskać dostęp już z siódmego rozdziału. Aby rozpocząć przygodę, należy udać się do Macedonii, gdzie garstka perskich żołnierzy niszczy domy i wioski w poszukiwaniu tajemniczego celu. Rozpoczniemy krótkie dochodzenie, kończące się na poznaniu nieuchwytnego Dariusa (kaptur zakrywający twarz, prymitywne ostrze zatrzaskowe na prawym ramieniu – brzmi znajomo?). Podczas pierwszych minut DLC odkryjemy, że Darius jest tym, który zabił króla Kserksesa. zmusiło go to do życia na wygnaniu uciekając przed nieustannym pościgiem przez najbardziej wytrwałych wojowników Persji. Pojawienie się Dariusa stawia w końcu Odyssey w bezpośrednim kontakcie z AC: Origins. Jest on w rzeczywistości proto-asasynem, utrwalonym również przez posągi sanktuarium Monteriggioni (pojawiające się już w AC II) i to właśnie jego ostrze dzięki rękom Kleopatry, a następnie Aji dotarło do ramienia Bayka.
W pierwszym odcinku DLC Darius poprosi nas o pomoc w pokonaniu dywizji Zakonu Starożytnych polującego na Splamionych, która zostanie natychmiast dodana do odpowiedniej strony w menu gry. Rozpocznie się seria zadań zajmujących nas na ponad trzy godziny. Tropienie Zakonu jest wzorowane na powolnym mordowaniu celów z siatki Czcicieli Kosmosa i stanowi moim zdaniem najciekawszy element gry. Już w wersji podstawowej powolne wykańczanie Czcicieli dawało mi największą satysfakcję (w końcu to opowieść o asasynach, zabijanie wrogów stanowi oś zabawy). Zakon zdaje się nawiązywać do Templariuszy choćby poprzez szerzony przez siebie program (zabójstwo celu nie stanowi kresu idei, a członkowie grupy pragną również wprowadzić własny pomysł na społeczną harmonię). Niestety, oprócz kilku antagonistów do wytropienia, mechanika gry nie oferuje wielu nowości. Cały dodatek należy traktować raczej jako dodatkowy epizod: misje nie różnią się od tego co stanowiło punkt wyjścia dla przygód Alexiosa/Kassandry. Brak dodatkowych rozwiązań dla niektórych graczy nie będzie grzechem śmiertelnym, zwłaszcza jeśli podobała Wam się formuła podstawki. Natura działań z którymi musimy się zmierzyć jest całkowicie kanoniczna. Na przykład: infiltracja fortu w celu kradzieży dokumentów, rozpętanie bitwy morskiej, sprawdzenie swoich umiejętności śledczych czy zabicie kolejnych najemników. Swoją drogą, ilość najemników w grze wydaje się mocno przesadzona i w Dziedzictwie zaczęli mi często przeszkadzać. Najemnik potrafi zawsze wybrać zły czas i miejsce, napatoczywszy się podczas trudnej bitwy i zmuszając bohatera do ucieczki lub sztucznie przedłużanej walki.
Zakon Starożytnych oferuje ciekawie napisanych antagonistów, którzy wiedzą, jak wpłynąć na naszych bohaterów i zmusić ich do wątpliwości. Ścigani wydaje się być najbardziej zaawansowaną częścią historii dzięki scenie, która kwestionuje moralność głównego bohatera i zasadność jego działań, w prawdziwie alienującym i nieoczekiwanym momencie. Postawieni w kryzysie jesteśmy zmuszeni zdecydować kim naprawdę jesteśmy. Wrogowie dobitnie przypominają nam, że zabijanie ma swoje konsekwencje a bycie najemnikiem nie należy do najszlachetniejszych profesji. Krótko mówiąc: podobnie jak w przypadku podstawowej gry, to właśnie historia i dialogi stanowią najcenniejsze elementy produkcji. Niestety, kolejne odcinki nie dotrzymują tempa pierwszego fragmentu historii i oferują coraz płytszą narrację.
II Odcinek – Mroczne Dziedzictwo
Mroczne Dziedzictwo pojawia się jako rozdział przejściowy; fragment bezbarwny, mdły i słabo wnikający w historię, która ujawni swoją prawdziwą wartość dopiero na końcu. Z wyjątkiem ważnego finału ten odcinek wydawał mi się stworzony na siłę – jeśli Ubisoft założył sobie konieczność wydania trzech odcinków, drugi jest typowym zapychaczem, proponującym misje o bardzo regularnej strukturze i bez błyskotliwości.
Z racji fabularnego powiązania kolejnych odcinków, o jego zawartości możecie przeczytać poniżej (uwaga: spoilery!).
Historia wydaje się bardzo powściągliwa i niezbyt interesująca. Jeśli odcinek pierwszy zaintrygował nas dzięki prezentacji nowych postaci, postęp w tym zakresie jest raczej mechaniczny (spotykamy przyjaciół i wrogów o ciekawym profilu, nieustannie testujących nasze przekonania i ducha dedukcji), a zaangażowanie naszych misthios pozostaje powierzchowne. Na poziomie zabawy DLC nie odsuwa się od ścieżki, na której została już oparta oryginalna gra. Zaczynamy od misji infiltracyjnej, kontynuujemy walkę z białą bronią i docieramy do sekcji w pełni skupionej na bitwach morskich (jeśli ktoś nie lubił morskich potyczek w podstawce, tutaj mocno się namęczy). Nasz nemesis jest kapitanem niezatapialnego statku, czuwającym nad wybrzeżem Achai i pragnącym opracować śmiertelną broń niezbędną do walki na morzu. Co więcej, przy odrobinie cierpliwości będzie można rozszyfrować plany zainstalowania owego siejącego zniszczenie oręża (broni zdolnej do plucia językami ognia). To jedyna nagroda, która jest w stanie przyciągnąć graczy – poza tym nasze drzewko zdolności czy ekwipunek nie podlegają większej metamorfozie.
Jedynym elementem ratującym drugi odcinek Dziedzictwa, jest kontynuacja zadania pozwalającego poszukiwać i odkrywać tożsamość naszych drugorzędnych celów, a w konsekwencji zdziesiątkować szeregi Zakonu. Aura tajemnicy, która unosi się wokół tych cienistych postaci, a także poczucie satysfakcji z odkrywania (i demontażu) hierarchicznej siatki nieuchwytnej organizacji, są wystarczająco stymulujące, aby utrzymać sens historii Dziedzictwa Pierwszego Ostrza.
Po intensywnej walce z bossem i wzruszającym jej końcu, zobaczymy sceny zapowiadające bardzo ważne wydarzenie z życia bohatera. Zagrywkę Ubisoftu uznaję za udaną – tak, od razu po zakończeniu drugiego odcinka chciałam wiedzieć, co będzie dalej. Mimo wszystko, po urzekającym początku, Dziedzictwo Pierwszego Ostrza kontynuuje pełzanie bez wzrostu dynamiki i inspiracji. Mroczne Dziedzictwo popełnia grzech twórczego lenistwa, neutralnej treści i powtarzalnej mechaniki przez co mało kto uzna drugi odcinek dodatku za niezapomniany.
III Odcinek – Rodowód
Trzecia część DLC skupia się na nowej rodzinie Alexiosa/Kassandry oraz na związku, jaki istnieje między bohaterem a legendarnymi Asasynami. To najważniejszy odcinek Dziedzictwa – muszę przyznać, że wywołał we mnie silne – acz skrajne emocje. Pierwsza godzina gry stanowi mocny cios dla naszych bohaterów, jednak fabuła jest powszechnie przewidywalna i trywialna: historia rozwija się tylko dzięki pragnieniu zemsty postaci. Nie ma podręcznikowego wroga z wiarygodnymi motywacjami a emocje zdają się uciekać na drugi plan.
Na początku epizodu zostaje w końcu ujawniony główny wróg, ścigany przez dwa poprzednie odcinki: głowa Zakonu Starożytnych. Celem będzie eksterminacja organizacji i uzyskanie ostatecznej zemsty. Gameplay proponuje taką samą strukturę co poprzednio, główne zadanie zostanie ukończone w ciągu trzech godzin, dodatkowy czas poświęcimy na zdziesiątkowanie członków Zakonu. Questy są powtarzalne, a my za ich wykonanie nie otrzymujemy specjalnej nagrody, czy wyjątkowego ekwipunku. Misje poboczne mogą przynudzać, zwłaszcza, jeśli wykonywało się ich sporo w trakcie głównej historii. Jak zwykle mamy okazję pomagać ludziom w potrzebie, polować na dziką zwierzynę i zabijać złe postaci.
Zakończenie Rodowodu jest nawiązaniem do Assassin’s Creed: Origins – trochę symbolicznym wszak wydarzenia z obu części dzieli kilkaset lat. Fani serii odczują drobne rozczulenie w trakcie ostatnich scen – niestety nie ratuje to Dziedzictwa Pierwszego Ostrza od bycia dodatkową, kilkugodzinną przygodą i niczym więcej.
Przy okazji Dziedzictwa Pierwszego Ostrza, rozgorzała dość ciekawa (lecz czy rzeczywiście potrzebna) dyskusja dotycząca wymuszonego wątku relacji miłosnej i wolności wyboru naszych bohaterów. Staram się zrozumieć obie strony konfliktu – kiedy przez całą grę twórcy pozwolili nam na swobodne romansowanie z obiema płciami, nagle narzucenie konkretnego partnera czy partnerki może wydawać się kontrowersyjne. Niemniej Ubisoft ugiął się pod presją i zmienił niektóre dialogi, aby gracz miał sposobność uargumentowania relacji na bazie własnych wyborów. Zaowocowało to niemal obsesyjną dychotomią w dialogach, gdzie wszystkie nasze działania można wywnioskować z dwóch przeciwnych sentymentów: z jednej strony jest to bezwarunkowa miłość do towarzysza i rodziny, a z drugiej przytłaczająca pilność, by nie pozwolić wygasnąć linii krwi.
Osobiście pozytywnie odbieram fakt, iż w końcu mogliśmy zbudować z kimś głębszą relację i wyjść poza schemat „flirt – pocałunek – seks – koniec znajomości”. Z drugiej strony nasi misthios są najemnikami i podróżnikami, a przede wszystkim – maszynami do zabijania. Można zastanawiać się, czy osoby o takich cechach rzeczywiście chciałyby się ustatkować i osiąść w jednym miejscu z rodziną. Zatem mój zarzut w stronę tego wątku nie dotyczy wymuszonego związku. Koniec końców szum wokół relacji miłosnych czy wolności seksualnej w grze komputerowej trąci absurdem. Liczą się dla mnie motywacje bohatera, a te w Dziedzictwie Pierwszego Ostrza wydają się być rozmyte, co daje nam słabe fundamenty fabularne i klejoną na siłę historię.
Assassin’s Creed Odyssey: Dziedzictwo Pierwszego Ostrza nie wywarło na mnie tak pozytywnego wrażenia, jak główna Odyseja. Niestety, twórcy nie dodali żadnych nowych rozwiązań do systemu walki, podróży czy pomysłów na zadania. Wadą tego dodatku jest przede wszystkim oparcie się na istniejącej wcześniej strukturze i znanej już mapie głównej Odysei. Drzewko zdolności podlega minimalnym zmianom podobnie nasz ekwipunek. W takim wypadku dodatek mogła obronić fabuła: pomimo doskonałego startu w pierwszym epizodzie, całość ulega bolesnemu spowolnieniu podczas Mrocznego Dziedzictwa, aby delikatnie odbić się w trzecim odcinku wywołującym w graczach skrajne emocje. Całość zajmuje ponad 10 godzin (łącznie z dodatkowymi questami – dla wytrwałych), zatem nie możemy narzekać na zawartość ani cenę – aktualnie ok. 25€.
Czy warto poświęcić czas i pieniądze dla Dziedzictwa Pierwszego Ostrza? Jeśli jesteście fanami AC: Odyssey i kochacie biegać po antycznej Grecji – raczej tak. Jeżeli nie oczekujecie fajerwerków, spędzicie z grą przyjemne oraz wzruszające chwile. Jeżeli jednak wolicie DLC oferujące nowe rozwiązania i lokacje, prawdopodobnie warto skierować swoją uwagę na drugi, oficjalny dodatek do serii: Los Atlantydy.