- Klimat,
- nie przynudza,
- ciekawa fabuła,
- wciąga,
- muzyka z kaset audio.
- Brzydka grafika,
- gra na raz,
- bardzo prosta.
Kiedy włączyłem Gone Home miałem na celu szybkie sprawdzenie tytułu z PS plus i zakończenie mojej przygody z nim. Ten pierwszy raz może i był ostatnim, ale nie dla tego że tytuł mi nie podszedł. Bawiłem się tak dobrze, że wykręciłem 100% trofek, czego nie robię w grach bez platyny.
Zacznijmy od fabuły. Młoda amerykanka, Katie, wraca do domu z podróży po Europie. Kiedy jednak chwyta za klamkę okazuje się że nie tylko na lotnisku nikt na nią nie czekał. Drzwi są zamknięte i wisi na nich kartka z wiadomością od Samanty, siostry naszej bohaterki, która ma na celu przeprosić ja za absencję w czasie jej przyjazdu. Koniec listu i prośba Sam skierowana do siostry jest na tyle niepokojąca, że po prostu musimy dowiedzieć się co stało się z ukochana siostrzyczką.
Gone Home należy do popularnego ostatnio gatunku symulatorów chodzenia typu Everybody gone to Rapture czy Either One. To od razu mnie w tej produkcji odrzucało, gdyż z wymienionymi tytułami spędziłem tylko tyle chwil, ile udało mi się przed zaśnięciem. Średnio 30 min. Ani to przygotówki point’n’click, bo przedmiotów do użycia jak na lekarstwo lub zagadki są nudniejsze niż grzybobranie w rzadkim lesie, ani fabuła nie porywała mnie na tyle, abym chciał poznać koniec opowieści.
Z Gone Home było inaczej. Zaintrygowało mnie co stało się z Sam. Z miejsca ruszyłem na poszukiwania odpowiedzi, a im dalej zaszedłem, tym więcej elementów po prostu musiałem sprawdzić od razu. Na początku gra jest symulatorem zapalania świateł, gdyż te w całym domu są pogaszone. Dodatkowo część drzwi (w zatrważającej liczbie trzech) jest zamknięta i nie dostaniemy się do pomieszczeń za nimi bez klucza. Chodzimy więc po domu znajdując co chwila listy, notatki, karteczki z wiadomościami, czy fragmenty dziennika Sam. Dzięki temu dowiadujemy się co się stało z członkami naszej rodziny oraz odkrywamy kody i klucze do zamków. Fabuła jest wielowątkowa, raz dowiadujemy się o planach wydania nowej książki ojca, raz poznamy początki siostry w nowej szkole czy odkryjemy ślady działania istoty nadprzyrodzonej w domu.
Zapowiada się na historia na wiele godzin. Ale pozycja pęka w trzy godziny bez korzystania z poradnika. Zagadki są ekstremalnie proste i nie trzeba być detektywem na miarę Holmes’a żeby wpaść w miarę szybko na ich rozwiązanie. Wystarczy uważnie przetrząsać zakamarki domostwa. Część sekretów można odnaleźć nawet przez przypadek, bez uprzedniego poznania wskazówek na ich temat. To wszystko sprawia że po ukończeniu gry, kiedy znamy już lokacje na pamięć trofeum wymagające ukończenia gry w czasie poniżej jednej minuty nie wydaje nam się hardcorowe. Sam uśmiałem się kiedy na końcu gry odkryłem ze rozwiązanie miałem przed nosem.
Pewnie wielu z was uzna czas gry za skandal, ale według mnie to największa zaleta owej produkcji. Fabuła, mimo tego że podobała mi się, to jest dość trywialna i gdyby próbowano rozciągnąć rozgrywkę w takiej formie na dłużej to nie obroniła by ona gry. A tak poznajemy rozwiązanie historii zanim nas znuży.
Jako minus grze zaliczam brzydką grafikę i widoczną gołym okiem niskobudżetowość. Dom nie ma luster, a są łazienki, szwalnia i garderoby, czyli miejsca, w których taki obiekt wydaje się być wymagany. Jednak developer zapewne zrezygnował z nich, by nie musieć trwonić cennego czasu na odbicie lustrzane bohaterki. Katie zresztą nie ma żadnej animacji. Nie zobaczymy nawet nigdy jej rąk, bo przedmioty podnoszą się same. Te zresztą są kanciaste i brzydko oteksturowane, a za oknem szaleje ulewa i cały czas jest ciemno, przez co wejrzenie za okno nigdy nie przynosi efektu w postaci zobaczenia tego, co na zewnątrz. Jest tam tylko okropna tekstura symulująca ściekający deszcz. W grze, w której przez połowę czasu zapalamy światło, brak jakichkolwiek efektów świetlnych typu cienie czy odbicia trochę wieje lipą. Ogólnie grafika robi wrażenie przeniesionej bezpośrednio z ekraniku smartfona.
Muzyka w grze, znajdowana przez bohaterkę na kasetach audio, jest bardzo fajna i z chęcią posłuchałbym jej przechadzając się po lokacji, a nie tylko w miejscu gdzie jest stacjonarny odtwarzacz.
I taka oto gra. Krótka, banalna, ale przyjemna i po zakończeniu rozgrywki poza zdziwieniem z czasu jej trwania, czułem satysfakcję z milo spędzonych trzech godzinek. Było warto, zwłaszcza że cena gry jest niewielka nawet jeśli nie posiada się abonamentu PS plus (jednak tylko w PS Store – 25zł, cena wersji xboxowej, 70zł, to gruba przesada). Polecam na szybki strzał.