- najpiękniejsza grafika, jaką widzieliśmy w grach
- ciekawa fabuła
- natężenie akcji
- realizm historyczny
- misje samochodowe
- nielogiczne zachowanie bohatera spowodowane absurdalną liniowością
Czego można chcieć od życia, kiedy masz już na koncie odkrycie Złotej Otchłani, El Dorado, Shangri-La, zaginionego miasta Irem, a na sumieniu więc dusz posłanych do nieba niż wujaszek Stalin? Pewnie odpowiecie: to oczywiste! Pracy jako nurek i grania na Playstation. Nathan Drake też tak sądził.
Najnowsza część Uncharted daje nam bardzo szeroki obraz Nathana Drake’a – poznajemy go kiedy był jeszcze małym chłopcem w zakonnym sierocińcu i dowiadujemy się jak to jego starszy brat Sam sprowadził go na manowce i nauczył złodziejskiego fachu.Trochę dziwnie to wszystko wypada na tle poprzednich części, z których wiemy, że np. Nate i Sully poznali się gdy ten pierwszy był jeszcze chłopcem (Sully też ewidentnie zna Sama), ale ani w żadnej poprzedniej części nie było mowy o bracie, ani we fragmentach Kresu Złodzieja dziejących się w przeszłości nie ma słowa o Sullivanie, który powinien być ważną postacią w życiu Nathana. Nawet kiedy Nate opowiada Elenie o czasach młodości spędzonej z bratem mówi tylko o pobytach w więzieniu i wspólnych eskapadach. No, ale wątek brata był potrzebny do pociągnięcia fabuły to i brat nieznany z poprzednich części się odnalazł. I to z pomysłem jak umilić życie Nathanowi i wybić mu z głowy granie na konsoli.
Ze wspominkowych rozdziałów gry dowiadujemy się też, skąd wziął się Nathan Drake i jak to było z tym jego pochodzeniem i potomkami Sir Francisa Drake’a, jak wplątał się w szukanie skarbów oraz poznajemy kilka innych szczegółów jego przeszłości. To w połączeniu z happy endem z końca gry (nie bójcie się, nie zaspoileruję 😉 ) daje całkiem fajny, kompletny obrazek.
Otóż jeśli mielibyście na koncie już to El Dorado i Shangri-La, to do pełnej kolekcji brakowałoby wam jeszcze tylko… skarbu piratów. I to nie byle jakich piratów, a samego Henry’ego Avery’ego!
Gra wymaga minimum własnej wiedzy, ponieważ pojawiają się w niej autentyczne postacie wprost z pirackiego świata, natomiast w żaden sposób nie tłumaczy ich historii, skoro Nathan Drake wie, to my też mamy wiedzieć. Można oczywiście nie zadawać sobie trudu zdobycia informacji kim był Avery, Thomas Tew czy taka Anne Bonny (tę akurat macie szansę znać z genialnego serialu Starz – Black Sails), ale z pewnością gra jest o wiele bardziej satysfakcjonująca i pełniejsza, jeśli zadbamy o odpowiednie zaplecze.
Tym bardziej, że historia piratów jest niezwykle barwna i ciekawa, szczerze mówiąc mam nadzieję, że Uncharted 4 wzbudzi waszą ciekawość – naprawdę warto. A dla zaznajomionych z tematem znajdzie się w grze wiele smaczków poza główną fabułą – takich jak licytacja sztyletu Jacka Rackhama – niestety jego samego tu nie uświadczymy, twórcy gry sprytnie wykorzystali fakt, że losy niektórych piratów o wielkich nazwiskach pozostają do dziś nieodgadnione. I choćbyśmy nie wiem jak bardzo chcieli „spotkać” na swojej drodze Calico Jacka to nie będzie tu ani jego, ani żadnego innego pirata, którego data i okoliczności śmierci są znane.
Cała gra bazuje na jednej wielkiej hipotezie. I na tym właściwie skupia się cała fabuła – szukamy skarbu i próbujemy to zrobić szybciej niż ktoś inny. A jak nas wyprzedza to zabijamy masowo. Dokładnie tak samo jak w każdej poprzedniej części. Oczywiście odnalezienie go nie będzie proste, skarby piratów nie leżą przecież na wierzchu, w drodze do celu czeka nas kilka podróży po świecie i wiele zagadek do rozwiązania.
Fabuła jest pełna akcji, nieoczekiwanych zwrotów, jest ciekawa historia i fajnie wykreowani bohaterowie. Jednak Kres Złodzieja, to bardziej interaktywny film, niż gra – właściwie składa się z trzech elementów – skakania, strzelania i oglądania filmików. Przejścia między częścią aktywną, a przerywnikami są bardzo płynne, czasami potrzebowałam tego dodatkowego ułamka sekundy, żeby zorientować się, że już nie kieruję Nathanem, albo że znów odzyskałam nad nim kontrolę, nie ma żadnych ubytków graficznych, nie ma przerywników oznaczających początek lub koniec filmiku, po prostu na chwilę pad przestaje reagować i możemy tylko patrzeć. Właściwie w tej części, kiedy pad reaguje też możemy niewiele ponad to.
Gra jest tak liniowa jak tylko może być i czasami zakrawa to na absurd. Jeśli linia nie przewiduje, że możemy gdzieś wejść, to nagle ten sam Nathan Drake, który przed chwilą przeskoczył kilkumetrową przepaść nie będzie umiał wskoczyć na murek sięgający mu do kolan albo złapać się deski, którą ma na wysokości czoła, będzie tylko podskakiwał, jakby był niespełna władzy swoich własnych nóg. Czy w tak dużej produkcji trudno było umożliwić wejście mu na ten zbędny stopień i okraszenie tego komentarzem w stylu „Eee, nie ma tu nic ciekawego”? Widocznie trudno, nie wiem, może ta opcja pochłonęłaby dodatkowe miliony dolarów wydane na produkcję i lepiej było zostawić takie mało logiczne elementy. Jedyna sytuacja, w której gra pozwala nam aby wejść w miejsce, które nie jest ważne dla fabuły to taka, w której idziemy znaleźć ukryty skarb – z drugiej zaś strony, jeśli taki skarb gdzieś znaleźliśmy to możemy być pewni, że to ślepy zaułek, skarby schowane są tylko w takich „pobocznych” miejscówkach, które łatwo ominąć.
Jak w typowej grze przygodowej, bez żadnych elementów rpg, nie mamy oczywiście żadnego wpływu na fabułę, opcje dialogowe nie istnieją, ponieważ wszystkie rozmowy odbywają się w trybie filmików, jedyne co możemy sobie wybrać, to z czego strzelamy.
Gra oprócz skakania i strzelania ma jeszcze jeden tryb – jazdę samochodem. No niech ich szlag jasny strzeli za ten samochód. Oczywiście nie jeździmy nim po autostradach, gdzie wystarczy trzymać wciśnięty gaz do dechy i pruć. Jeździmy po górach, po skarpach, po błocie, po urwiskach, po wodospadach i po różnych innych miejscach, po których jeździ się ciężko.
A samochód jest wyjątkowo niesterowny, potrafi się zaklinować w stylu Austina Powersa i koniec misji, potrafi schować się za górką i chwilowo zniknąć nam z pola widzenia (ale i tak musimy jakoś wykręcić!).
O, tak jak na przykład stało się tutaj, zza fali wystaje czubek głowy kierowcy:
Nie jestem fanką samochodówek i jak do tej pory najbardziej lubiłam FlatOut, gdzie zdobywało się punkty za uderzanie wszystkiego (to mój styl jazdy, dlatego nie mam prawka), ale Nathan Drake jako kierowca wkurzał mnie najbardziej na świecie. I chociaż czasami wydawałoby się, że łatwiej wyjść z samochodu i dojść do punktu docelowego pieszo to niestety nie da się, dopóki nasz towarzysz (albo towarzysze) nie wysiądą z auta fabuła nie ruszy. A oni potrzebują być jak królowie dowiezieni przez swego szofera pod same drzwi, nie zrobią ani kroku dopóki nie dojedziemy.
W grze bohaterów mamy w zasadzie czterech, co prawda sterowanie możemy przejąć tylko nad Nathanem (i na chwilę w jednej misji nad Samem), ale wszyscy oni są równie ważni dla misji. Towarzyszyć nam mogą – pojedynczo lub w zestawach – Sam, Sully i Elena. I są przydatni. W przypadku strzelaniny naprawdę zabijają wrogów i pomagają się z nimi uporać, a dodatkowo podpowiadają w grze. Samo pchanie fabuły do przodu nie jest trudne, aczkolwiek zdarzały się momenty, w których stałam, rozglądałam się na wszystkie strony i nic, nie ma gdzie wskoczyć, zeskoczyć, nie ma czego ruszyć. Ale gra jest tak zrobiona, że nie pozwala utknąć, jeśli zastanawiamy się zbyt długo, to najpierw towarzysze zaczynają rzucać podpowiedzi typu „Hej, zobacz, może tędy da się zejść”, a jeśli nadal nic z tego nie wynika pojawia się opcja wskazówki, po wciśnięciu strzałki w dół gra właściwie pokaże nam gotowe rozwiązanie.
Na koniec kwestie techniczne. Tego, że jest przepiękna nie muszę chyba mówić? Ale powiem i tak, bo lubię – gra jest przepiękna. Wizualnie dopracowana w najmniejszych szczegółach, w wodzie odbija się niebo i okoliczne budynki/formacje skalne, w oczach bohaterów to na co patrzą, tekstury są piękne, a krajobrazy zachwycające – graficzny majstersztyk, czegoś takiego jeszcze nie było, po Uncharted 4 każda gra wydaje się być brzydka i daleka od doskonałości.
Muzyki w grze jest niewiele, a nawet tam gdzie się pojawia, jest jakoś niespecjalnie zapamiętywalna, tak szczerze, to ciężko mi o niej cokolwiek powiedzieć, przez cały czas byłam tak mocno skupiona na rozgrywce, że soundtracku nie zauważyłam. Pozostałe dźwięki są bardzo dobrze podłożone, łącznie z dubbingiem, natomiast nie do końca balans tych dźwięków mi się podobał. Dźwięki mam puszczone przez zestaw 5.1 i o ile efekty faktycznie ładnie rozkładają się przestrzennie, to ciężko było mi ustawić odpowiednią głośność. Kiedy miałam dobrze słyszalne dialogi, to wystrzały z broni były nie do zniesienia (i nie, nie potęguje to realizmu bo np. dzwon który bije tuż obok ucha Nathana nie był tak dokuczliwy), kiedy ustawiałam tak, żeby strzelanki miały odpowiedni poziom głośności, to nie słyszałam kompletnie nic innego.
Tak samo jak poprzednio, Kres Złodzieja jest świetnie zdubbingowany. A jeszcze lepiej dubbing wygląda w oryginale, bo ruch ust jest idealnie dopasowany do wypowiadanych słów. Niestety polskie napisy w kilku miejscach zaliczają wpadkę w postaci literówki, albo złego słowa, ale to już uwaga nie do Naughty Dog tylko polskiego tłumacza.
Sterowanie jest bardzo intuicyjne i właściwie zupełnie identyczne jak w poprzednich częściach, nawet bez tutorialu można poradzić sobie z większością manewrów na czuja, albo bardzo szybko je odkryć. Jest kilka quick time eventów, ale właściwie poza finałową walką, ciężko je zepsuć. Najtrudniejsze momenty to te, kiedy trzeba zareagować szybko, a nie wiemy czego się spodziewać, Nathan potrafi wtedy ginąć częściej niż w Dark Souls, ale za drugim czy trzecim podejściem już na pamięć wiemy kiedy i co wciskać na padzie. Jedyną wadą sterowania (oprócz jazdy samochodem) jest tylko czasowa dostępność niektórych opcji. Chodzi mi dokładnie o opcję „znajdź pojazd” i „znajdź sojusznika” – czasami, ale tylko kiedy gra na to pozwoli, możemy wcisnąć strzałkę w dół i na ekranie podświetli nam się kontur zagubionego towarzysza. Chciałabym, żeby ta opcja była dostępna cały czas, ten klawisz nie służy do niczego innego, więc nie widzę przeszkód, a czasami naprawdę nie umiałam przez chwilę zlokalizować gdzie mi się kolega zapodział. Ale nie, można skorzystać z tej opcji tylko kiedy na ekranie pojawi się napis „znajdź towarzysza”, czyli w praktyce dwa czy trzy razy w losowych momentach.
Nie mogę z czystym sumieniem dać tej grze 10/10. Maksymalną ocenę ma u mnie Wiedźmin 3 i dopóki nie pojawi się gra, która go przebije, to właśnie Wiedźmin będzie wyznacznikiem maksymalnego poziomu rozrywki i satysfakcji jaką mogę osiągnąć. Uncharted 4 jest dużo ładniejszy graficznie, ale nie oszukujmy się, mogli to zrobić tylko dlatego, że zrobili rozgrywkę filmową, w sand boxie pewnie by im się nie udało, jeszcze nie dziś. Rozgrywka jest ciekawa i intensywna, ale dużo krótsza i mniej wymagająca. Naughty Dog bardzo zbliżyli się do ideału, ale nie osiągnęli go.
Fabuła w Uncharted 4 nie jest długa, całość realnie zajmuje około 15 godzin przy pierwszym podejściu, ale za to napakowana jest akcją i nie nudzi ani na chwilę. Po ukończeniu gry czułam się tak jak lubię najbardziej – usatysfakcjonowana, nie zmęczona, z lekkim niedosytem (ale naprawdę leciutkim). Żal, że to już koniec, bo to naprawdę świetna seria, ale jak to mówią; trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść. No i co jeszcze pozostało w tym świecie do odkrycia? Już chyba tylko skarb templariuszy… Może jednak, kiedyś, na innej generacji?