- wciągająca przygoda
- wiele godzin rozgrywki
- jedyna taka pozycja na konsolach
- świetna kooperacja lokalna
- rewelacyjny stosunek ceny do jakości
- momentami absurdalna trudność questów
- średnia grafika
- irytująca muzyka de
- nie jest to uniwersalna gra dla każdego
Divinity Original Sin Enhanced Edition to gra jedyna w swoim rodzaju… w ostatnich latach. Nie miałam przyjemności grać w nią na PC, ale edycję konsolową kupiłam dzień po premierze i zajmuje mnie ona do dziś, czyli już prawie pół roku.
Divinity Original Sin to nie erpeg, do jakich przyzwyczaiły nas ostatnie lata w świecie konsolowych gier fabularnych, oprócz wspólnej naklejki z nazwą gatunku nie wiele łączy tę grę z tym co znamy ze Skyrim czy Dragon Age, Divinity przywołuje wspomnienia klasycznych erpegów, moje pierwsze skojarzenie po odpaleniu gry to Baldur’s Gate. Do takiej formuły gry, trzeba się na nowo przyzwyczaić, taktyczne RPG jako gatunek odeszło trochę w zapomnienie na rzecz szybkich i efektowych rozgrywek, spektakularnych widoków i podciągnięcia szczegółowości do maksimum. Divinity nie zapewni graczowi możliwości robienia artystycznych zrzutów ekranu ani drobiazgowej modyfikacji wyglądu twarzy bohatera, tak aby upodobnić go do siebie czy gwiazdki z telewizji, zapewni za to kawał dobrego erpega. Obawiam się, że młodszym graczom może taka forma nie przypaść do gustu, ale wszyscy którzy swoją przygodę z grami fabularnymi rozpoczynali w latach ’90 na pewno będą zadowoleni.
Grę rozpoczyna intro w komiksowym stylu, za pierwszym razem warto je obejrzeć, nie wciskać od razu guzika „skip”, jednak nie należy się do niego za bardzo przyzwyczajać, filmowych przerywników w grze uświadczymy bardzo mało, a tego rodzaju komiks nie pojawi się już więcej.
Pierwszy etap zabawy to stworzenie bohatera, a w zasadzie to od razu dwóch. Decyzje podjęte na tym etapie będą miały bardzo duży wpływ na rozgrywkę przez dość długi czas. Już sam wybór klasy postaci należy dobrze przemyśleć, co prawda mamy tu standardowy podział na wojownika, czarownika i łucznika, jednak każda z tych klas dzieli się na jeszcze mniejsze i tak mag bitewny będzie miał trochę inne zdolności (a co za tym idzie inną przydatność dla drużyny) niż czarownica. Jeśli chodzi o wygląd postaci to w zasadzie ogranicza się on do decyzji kobieta/mężczyzna, zmiany koloru skóry i fryzury (można też wybrać bieliznę, której i tak w dalszej części gry nigdy nie zobaczymy). Rozwój postaci przebiega trzytorowo – są klasyczne statystyki siły, inteligencji, percepcji i inne, które znamy z każdego erpega, są drzewka umiejętności oraz dodatkowy wybór talentów, rozwój tych trzech ścieżek przebiega niezależnie od siebie, zawsze trzeba jednak bardzo dokładnie przemyśleć wydanie każdego punktu, ponieważ może okazać się, że źle rozłożone zablokują nam wykonanie konkretnych questów (jeśli np. nie ma w drużynie nikogo kto jest w stanie podnieść ciężki przedmiot).
Z ciekawostek buildowych – wśród talentów można znaleźć taki, który umożliwia rozmawianie ze zwierzętami, na początku wydał mi się zabawny, bo pierwsze zwierzęta jakie spotykamy to np. woły ciągnące wóz albo kurczak pozujący malarzowi do obrazu – co ciekawego mogą oni mieć do powiedzenia? Przy którymś z kolejnych leveli wybrałam sobie ten talent trochę dla żartu i faktycznie ani woły ani kurczak nie powiedzieli nic interesującego. Na dalszym etapie gry okazało się jednak, że warto z każdym zwierzęciem zagadywać bo często dają one dodatkowe questy, lub udzielają wskazówek do tych już wykonywanych.
Za talent warty wyszczególnienia uważam też „Szklaną armatę” – szacun dla każdego kto zdecyduje się na niego na wysokim poziomie trudności. Jest wiele talentów, których wybór należy dobrze przemyśleć, ponieważ dając konkretne bonusy lub zwiększając statystyki, zabierają coś innego, przykładowo zwiększając inteligencję możemy zacząć zrażać do siebie innych ludzi, co skutkuje brakiem chęci pomocy z ich strony lub droższymi cenami towarów. Natomiast „Szklana Armata” dając graczowi zdolność zadawania ogromnych obrażeń, jednocześnie powoduje, że większość wrogów zdejmie go na jeden strzał, na poziomie Honor, gdzie mamy tylko jeden save, a śmierć powoduje koniec gry, to może być najgorsza inwestycja punktu.
Ostatni godny osobnego wspomnienia talent to „Samotny Wilk”, drużyna w komplecie składa się z czterech osób, dwóch głównych bohaterów i dwóch towarzyszy, których możemy podczas gry zmieniać. To bardzo ważne aby skompletować dobrą, różnorodną drużynę. O ile postacią absolutnie niezbędną jest co najmniej jeden tank, o tyle czterech tanków nie ma żadnych szans przeżycia. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepsza drużyna to dwóch wojowników, czarownik dystansowy i strzelec. Talent „Samotny Wilk” wybrany przez jednego z bohaterów podnosi jego bojowe statystyki jednak powoduje, że nie może on prowadzić towarzysza, a więc ogranicza drużynę do trzech osób, „Samotny Wilk” wybrany przez obu bohaterów to już drużyna tylko dwuosobowa (i wbrew pozorom, może się okazać, że warto to wybrać!).
Co prawda mniej więcej w połowie gry trafiamy w miejsce, gdzie można zresetować postać i rozdać wszystkie punkty od nowa, jednak trzeba mieć na uwadze, że nie da zrobić się postaci uniwersalnej, takiej, która wpadnie w każdą bitwę i rozniesie wrogów. Umiejętności, które w jednej bitwie są absolutnie niezbędne, w innej okazują się głównie przeszkadzać. Dlatego jeszcze raz podkreślam, jak ważna jest różnorodność drużyny, w której każdy ma swoją rolę do odegrania.
Fabuła jest dość skomplikowana i komplikuje się coraz bardziej wraz z rozwojem gry. Wszystko zaczyna się od tego, że dowiadujemy się o morderstwie w miasteczku, do którego trafiliśmy. To jeszcze nie spoiler, to jedna z pierwszych informacji, które dostajemy. Początkowo wydaje się, że to właśnie rozwikłanie sprawy tego morderstwa będzie naszym zadaniem, czysto kryminalne poszukiwania sprawcy i motywu. Jednak fabuła zatacza coraz większe kręgi wokół tego pozornie zwykłego zabójstwa, aż w końcu urasta do tak ogromnych rozmiarów, że kończąc grę możemy zapomnieć od czego to się w ogóle wszystko zaczęło. Jednak pomimo tego, że fabuła kręci się i rozwija we wszystkie strony, że morderstwo rady okazuje się nie być zwykłym morderstwem i gra szykuje nam wiele niespodzianek, to żadnym zaskoczeniem nie jest to do czego to wszystko dąży – na końcu jak zawsze i wszędzie musimy uratować świat.
Oprócz głównej linii fabularnej gra oferuje nam też całe mnóstwo questów pobocznych, z których niektóre to klasyczne „przynieś mi jakiś przedmiot, po który nie chce mi się iść samemu”, inne to typowe questy bitewne, są też zagadki logiczne, które potrafią przyprawić o iście Sherlockowy ból głowy, questy które wymagają od nas udzielania rad czy podejmowania moralnych wyborów. I z tymi ostatnimi trzeba uważać, członkowie naszej drużyny mają swoje charaktery i przekonania, każda podjęta przez nas decyzja wpływa na relacje wewnątrz grupy – to co graczowi wydaje się moralnie słuszne nie zawsze wyjdzie na korzyść w grze, może się zdarzyć na przykład tak, że w skutek naszych nieodpowiednich wyborów, któryś z członków drużyny postanowi nas opuścić i nie da się go nijak przekonać do powrotu.
Divinity Original Sin oferuje nam turowy system walki, co mi osobiście bardzo odpowiada, nie lubię musieć reagować szybko i mashować przycisków pada na oślep (no chyba, że to Mortal Kombat), wolę móc się spokojnie zastanowić i przemyśleć swoje ruchy. Często po przegranej walce okazuje się, że to wcale nie kwesta zbyt niskiego poziomu postaci, można podejść do bitwy drugi raz zmieniając tylko taktykę jej rozegrania i wygrać ją z przysłowiowym palcem w nosie. To tutaj najważniejsze jest odpowiednie rozłożenie umiejętności drużyny, dobrze dobrane czary mogą dać grupie dodatkowego zawodnika na kilka tur, a czasami ta dodatkowa runda, nawet jeśli ma służyć tylko odwróceniu uwagi przeciwnika zapewnia wygraną.
Trzeba też pamiętać o tym, że w Divinity walki nie toczą się na planszy jak w turowych grach typu HoMM tylko w miejscu gdzie akurat spotkaliśmy przeciwnika, czasami w pomieszczeniach, czasami nad strumykiem albo w środku lasu. Pierwszą rzeczą, którą powinniśmy zrobić po rozpoczęciu bitwy jest dokładne rozejrzenie się dookoła. Czasami nie warto pchać się w sam środek, biec do przeciwnika na hurra, bo może gdzieś w polu widzenia znajduje się beczka z olejem? A może dodatkowo któryś z członków drużyny ma czar zapalający? W trakcie trudniejszej walki dosłownie wszystko może się przydać, a pozornie przypadkowe przedmioty mogą uratować sytuację.
Oczywiście jak w każdym szanującym się erpegu, pokonani przeciwnicy dropią fanty. Najczęściej można po prostu zabrać ich zbroję i broń, czasami mają w ekwipunku trochę pieniędzy lub jedzenia. Jeśli wcześniej z jakiegoś powodu nie byliśmy wrogami i ktoś kupił od nas trochę naszych niepotrzebnych rzeczy, to po śmierci wyrzuci je wszystkie z powrotem, jeśli natomiast to my kupiliśmy coś od niego to możemy powyciągać mu wtedy z kieszeni dane wcześniej pieniądze.
Można przejść całą grę korzystając wyłącznie z przedmiotów podniesionych z pokonanych wrogów i znalezionych w różnego rodzaju skrzynkach, jednak na wyższych poziomach trudności mogą one okazać się niewystarczające. Sposoby zdobycia lepszych fantów są dwa – pierwszy to handel, handlować można w tej grze z każdym kogo spotkamy, z karczmarką, z chłopem spotkanym na farmie, z ogrem i z pijakiem w barze. W przeważającej części nie będą oni mieli w ekwipunku nic ponad jabłko i trzy złote, jednak warto sprawdzać każdego, ponieważ ktoś po kim się tego zupełnie nie spodziewamy może mieć przy sobie jakąś perełkę i sprzedać ją tanio. Przypadkowe osoby nadają się do tego dużo lepiej niż wyznaczeni handlarze – u tych warto pozbywać się niepotrzebnych śmieci oraz zaopatrywać się w półprodukty (handlarz dla strzelca będzie miał różnorakie strzały, ale ciężko u niego uświadczyć dobry łuk), czary których nikt w drużynie nie ma na stałym wyposażeniu i tego typu drobiazgi.
Drugi sposób zdobycia naprawdę dobrych przedmiotów, dużo lepszych niż cokolwiek co możemy znaleźć czy kupić to zrobienie ich własnoręcznie. Jednak to nie takie proste, bo żeby zrobić cokolwiek potrzebujemy wiedzieć co z czym połączyć, czego możemy dowiedzieć się ze zdobytych receptur oraz mieć odpowiednio rozwinięte umiejętności kowalstwa. O ile rzucić czar może każdy, jeśli tylko jest on zapisany na kartce, o ile sama receptura nie wystarczy żeby stworzyć przedmiot. W tym celu warto jednego z towarzyszy, który akurat nie wędruje z nami wyszkolić na pierwszorzędnego kowala (w grze spotykamy kilka osób, które możemy przygarnąć, a chodzimy tylko we czwórkę, dlatego zawsze ktoś gdzieś na nas czeka, teraz ma szansę przydać się na miejscu). Na niższych poziomach trudności nie bawiłam się w kowalstwo, cieszyłam się tylko znajdowanymi fantami, jednak aby przejść tryb Honor dobry kowal jest niezbędny.
Divinity Original Sin toczy się w otwartym świecie, można wędrować gdzie nogi poniosą i wszędzie znajdzie się coś do roboty. Z czasem odkrywamy kolejne krainy, z których każda jest zupełnie inna od poprzedniej, mamy tu gęste zielone lasy, pustynie przez które brniemy w piachu po kolana i lodowe pałace smagane mroźnym wiatrem. O ile dla rozwoju fabuły każda z tych lokacji jest ważna, o tyle większość tego co użyteczne dla gracza możemy znaleźć w pierwszym miasteczku, to tutaj mamy gdzie się przespać i co zjeść, tu możemy uzupełnić zapasy i tutaj czeka na nas większość ważnych NPC-ów. Także niezależnie czy spędziliśmy w grze 10 czy 100 godzin i tak wciąż będziemy wracać do tego miejsca jak do domu.
Gra jest bardzo długa i jak na dzisiejsze standardy bardzo trudna. A na trudność tę składają się nie tylko walki, do przegranej bitwy zawsze można podejść jeszcze raz kilka leveli później. To co w grze najtrudniejsze to zagadki logiczne, ciągi zdarzeń do rozsupłania, Divinity zdecydowanie wymaga myślenia i to w dużej dawce. Zdarzają się też takie questy, na szczęście poboczne więc nie blokują kampanii jeśli nie uda się ich rozwikłać, które doprowadziłam do końca czystym przypadkiem. Szczytowym tego typu osiągnięciem gry był fakt, że w pewnym momencie zauważyłam, że da się zagadać do krzaka. I ten krzak dał mi przedmiot potrzebny do zakończenia zadania, które przyjęłam zupełnie gdzie indziej. I w którym nie było mowy o gadającym krzaku. Dlatego też bardzo ważne jest dokładne rozglądanie się wszędzie, nasi bohaterowie muszą mieć oczy dookoła głowy, bo część zadań można rozwiązać tylko w taki sposób – znajdując przypadkowe rozwiązanie. Rozglądać należy się też za ukrytymi wskazówkami, niektóre zadania do łamigłówki godne poziomu Zest The Riddle, zdarzało mi się spędzić bardzo dużo czasu biegając w tę i z powrotem po jednym pokoju, szukając nie wiadomo czego, ale jak już to znalazłam to nagle wszystko okazywało się jasne i klarowne.
Jednym z elementów gry, który początkowo przyprawiał mnie o frustrację jest też gra papier-kamień-nożyce. Za każdym razem, kiedy nie zgadzamy się z kimś, nie zależnie czy jest to członek naszej drużyny, drugi gracz w kooperacji czy NPC, a trzeba podjąć ostateczną decyzję rozstrzyga właśnie taka mini-gierka. I tak, jeśli różnica poziomu percepcji spierających się postaci jest znaczna, zawsze wygra ten z wyższą ilością punktów, ale jeśli poziom percepcji jest zbliżony? Co wtedy? Pozornie należy zdać się na los. I to bywa frustrujące, jeśli dla rozwiązania, które chcemy osiągnąć potrzebna nam konkretna decyzja a wylosuje się inaczej. Ale jeśli przyjrzymy się dobrze, jeśli poobserwujemy tę gierkę wystarczająco długo okazuje się, że postacie sterowane przez komputer będą reagowały według schematów. I te schematy można odkryć jeśli jest się wyjątkowo dobrym obserwatorem. Mi po jakimś czasie udało się rozgryźć to tak, że około 90% potyczek jestem w stanie wygrać po prostu nie klikając zbyt szybko i analizując ruchy przeciwnika.
Apogeum trudności tej gry jest tryb Honor. Co prawda nie różni się od poziomem od drugiego w kolejności trudności trybu Taktyk, jednak żeby poprawić graczom humory posiada tylko jeden save, można go tylko nadpisywać, ale śmierć kasuje wszystko. I nie musi to być śmierć całej drużyny, w tym wypadku aby grać dalej, do końca walki musi przetrwać co najmniej jeden z dwójki głównych bohaterów. Dodatkowa trudność polega na tym, że nie da się tej gry przejść w stylu speedrunu, omijając zadania poboczne przeć do przodu, ponieważ w pewnym momencie okaże się na nasz poziom jest zbyt niski aby zrobić cokolwiek, każde dodatkowe zadanie, każdy zabity mały potworek to dodatkowe XP, które zbierane punkt po punkcie ma bardzo duże znaczenie. Nie bardzo da się też farmić, nabić dużego levelu w pierwszej krainie i później iść już taranem, ponieważ wrogowie się nie respawnują, a prawie każda walka powiązana jest z jakimś, nawet niewielkim zadaniem, po rozwiązaniu zadania, potwory znikają z drogi. Jedynym sposobem jest uczciwie przejść grę od początku do końca na tym jednym zapisie. Żeby było weselej kiedy jesteśmy już tak blisko bliziutko końca, że prawie widać napisy, trafiamy do lasu gdzie można spotkać latające oko. Oko w którego spojrzeniu czai się… insta kill. (Pisząc te słowa, słyszę w głowie fanfary dla twórców gry).
Oczywiście są sposoby ułatwiające przejście tego trybu. Najważniejsze z najważniejszych to odpowiedni build drużyny. Kiedy po raz pierwszy uruchomiłam Honor nie udało mi się nawet dojść do pierwszej większej lokacji, wszyscy zginęli w trakcie tutorialu. Ale po zmianie drużyny, po dokładnym przemyśleniu wyboru każdej z początkowych umiejętności okazało się że nie jest tak źle. Na razie żyjemy. W czasie teraźniejszym bo ukończenie gry na honorze to jedyne czego jeszcze potrzebuję do platyny. Trzymajcie kciuki!
Jeśli chodzi o walory czysto estetyczne i techniczne to Divinity Original Sin nikogo nie powali na kolana, grafika jest średnia, zupełnie inna niż ta którą obecnie uznajemy za kanon piękna w grach, muzyka jest… Jest. Osobiście przez większość czasu włączałam Spotify w tle, bo oryginalny dźwięk z gry po dłuższym czasie staje się niesamowicie irytujący. Dość skomplikowane jest też sterowanie, trzeba używać dosłownie wszystkich przycisków na padzie, a w dodatku ten sam przycisk w różnych momentach gry będzie służył do czego innego, zupełnie inne sterowanie mamy w trybie walki niż poza nią. Dodatkowo ze sterowaniem trzeba baaardzo uważać i klikać powoli, bardzo łatwo zaznaczyć coś niechcący i przypadkowo ukraść. Nawet jeśli będzie to niewielki przedmiot taki jak kubek czy ryba, każdy kto to widział od razu nas zaatakuje, może się wtedy okazać, że naszym wrogiem właśnie stał się ważny NPC i musimy go zabić albo wczytać ostatni save tracąc część gry. Na szczęście zaletą jest to, że zapis można zrobić dosłownie w każdym momencie gry, nawet w połowie walki czy w trakcie rozmowy. Na duży plus można zaliczyć fakt, że wersja Enhanced Edition została w całości zdubbingowana (niestety nie na język polski). Bardzo fajnie jest też rozwiązany tryb kooperacji lokalnej. Drugi gracz może dołączyć w dowolnym momencie i po prostu przejmuje kontrolę nad jednym z głównych bohaterów i jego towarzyszem, może się też w każdym momencie wyłączyć nie przerywając rozgrywki. Divinity to jedna z najlepszych kooperacji kanapowych w jakie zdarzyło mi się grać, nie spotkałam się z ani jednym momentem w którym dwóch graczy przeszkadzałoby sobie nawzajem, a to niestety częste zjawisko.
Pomimo, że walorom technicznym i estetycznym gry można wiele zarzucić, to grywalność jest na najwyższym poziomie, a Divinity Original Sin plasuje się w ścisłej czołówce mojego prywatnego rankingu najlepszych gier. Twórcy gry zbierając na Kickstarterze na drugą część, otrzymali od graczy dużo więcej środków niż założyli za niezbędne, czekam więc z niecierpliwością na coś jeszcze lepszego. Poprzeczka wisi wysoko.