Czujecie już świąteczny klimat i wypatrujecie krwiście czerwonej ciężarówki Coca-Coli? Jeśli nie, to może pora wprowadzać się w świąteczny klimat poprzez kinematografię? W tym skromnym cyklu będę prezentował do końca roku wyłącznie filmy, w których fabuła jest powiązana z nadchodzącymi świętami. Jeśli więc czytacie to, to zapalcie najpierw piernikowe kadzidełko albo zawieście sobie chociaż choinkę zapachową do malucha o aromacie świerku, zapuśćcie kolędy i lecimy.
Pierwszy wybrany przeze mnie obraz to „Cicha noc, krwawa noc” („Silent Night, Bloody Night” z 1972) w reż. Theodore’a Gershuny. Film położył podobno podwaliny pod arcypopularny podgatunek kina grozy, jakim jest slasher. I za to należy się szacunek, choć sam seans nie jest czymś, co zapadnie nam na długo w pamięć.
Film jak wiele niskobudżetowych dzieł z lat 70. jest bardzo chaotyczny w sposobie przedstawiania fabuły. Zaczyna się sceną, w której widzimy dom ulokowany na jakiejś pipidówie; wybiega z niego płonący mężczyzna i choć sposób, w jaki się pali, wskazuje, że gdyby upadł na ziemię i przewrócił na lewy bok, to płomienie bez problemu by zagasił, to nieborak widocznie nie znał tej techniki i – jak dowiadujemy się potem – zginął od oparzeń, pozostawiając w spadku swojemu siostrzeńcowi właśnie wspomniany dom. Jedynym warunkiem do spełnia dla spadkobiercy było to, aby w domu kompletnie nic nie zmieniać i pozostawić go w takim stanie, jaki był w dniu, kiedy właściciel skonał w płomieniach. Mężczyzna, który odziedziczył dom, postanowił uszanować wolę stryja i nie tylko nie zmienił wystroju w domostwie, ale nie pojawił się w nim przez kilkanaście lat. Aż do momentu, kiedy do miasta przybył prawnik wynajęty przez Jeffreya, właściciela domu, w celu sprzedaży feralnego przybytku.
Dalej postaram się opisać fabułę w taki sposób, jak przedstawia nam to montażysta i reżyser filmu…
Dom trafia na sprzedaż, ze szpitala psychiatrycznego ucieka pacjent, który strasznie się tym faktem przejął, jakaś atrakcyjna babeczka, jadąc samochodem, dostrzega na poboczu mężczyznę, który gestem wskazuje, że potrzebuje pomocy z wymianą koła. Kobieta ignoruje go, a mężczyzna zdenerwowany postanawia rozbić szyby w samochodzie z flakiem. Prawnik dociera na miejsce wraz z młodą kobietą, zostawiają rzeczy i jadą do burmistrza. Prawnik na spotkaniu z burmistrzem dowiaduje się, że miasto chce odkupić dom, proponuje 50 tys. dolarów; miasto jest za biedne, mimo że mają się zrzucić na to szeryf, burmistrz, dyrektor od łączności i wydawca lokalnej gazety. Prawnik daje im czas do jutra i wraca z młodą kobietą do domu spadkobiercy, mimo iż burmistrz przestrzega go przed tym i oferuje mu hotel. Prawnik odmawia i w starym domu figluje z zakochaną panną, która w opuszczonym od kilkunastu lat domu znajduje łóżko zasłane czystą pościelą, bo w ogóle cały dom wygląda tak, jakby był regularnie sprzątany, mimo że nikt nie może do niego wchodzić. W domu jednak jest ktoś trzeci i w czasie, kiedy para baraszkuje, on zjawia się do czworokąta wraz z siekierą.
Koniec historii prawnika i jego kochanki, z domu do szeryfa dzwoni właściciel i informuje, że dojechał, jest ciemno, a prawnika nie ma na miejscu, przez co jest zaniepokojony. Szeryf rusza w drogę, podsłuchująca wszystko pani z centrali ucina sobie pogawędkę z mężczyzną, który dzwonił do szeryfa, i kiedy okazuje się, że ten ma niecne zamiary, również rusza w drogę za szeryfem.
Do domu burmistrza wbija Jeff, właściciel domu, zastaje tylko jego córkę, tę sama kobietę, która odmówiła mu pomocy z samochodem. Dogadują się, ona wskazuje mu drogę do domu zastępcy szeryfa, Jeff wybiera się tam, ale nie zastaje go, więc wraca do kobiety znalezionym na posesji samochodem. Dziewczyna zwraca na to uwagę, Jeff twierdzi, że ukradł samochód, żeby się tam nie zastał na mrozie. Aha, wszystko jasne, kobieta przyjmuje takie tłumaczenie i oferuje mu kolację.
W międzyczasie w kompletnej ciemności żywota dokonuje szeryf i pani z centrali telefonicznej, którzy dotarli do domu Jeffa. Aby uzyskać pomoc w dostaniu się do domu, zwracają się do niemego wydawcy gazety, ten w bardzo dziwnych okolicznościach zostawia Jeffa samego po przywiezieniu go do domu centralmistrzyni i udaje się sam do przeklętego domostwa.
Jeff odnajduje koleżankę i razem udają się do domu, skoro już wszyscy inni tam pojechali, tylko nie właściciel. Po drodze Jeff potrąca biegnącego po jezdni naczelnego „Czasu zadupia”, który ginie na miejscu, ale okazuje się, że wcześniej ktoś obciął mu obie dłonie. Wszystko dzieje się w kompletnej ciemności – oświetleniowiec miał wtedy wolne, a kręcić trzeba było w nocy.
Jeff i Maggie docierają do domu. Znajdują tam stary pamiętnik, który wyjawia wszystko. Otóż córka stryja Jeffa w wieku 15 lat została zgwałcona i urodziła dziecko, przez co postradała zmysły. Dziecko zostało odesłane w świat, ale aby dziewczyna nie czuła się samotna, ojciec otworzył w domu szpital psychiatryczny, sprowadzając specjalistów i pacjentów. Doktorzy nie byli zbyt przejęci losem pacjentów, bardziej skupiali się na zabawie i obżarstwie, co nie podobało się gospodarzowi. Kiedy w wigilię Bożego Narodzenia miarka się przebrała, wściekły gospodarz wypuścił pacjentów na wolność, a ci wyjątkowo krwawo rozprawili się z dobrodziejami doktorami. Niestety los krwawy dotknął też córkę, której pacjenci nie znali. Zrozpaczony pan Burns postanowił podpalić bezdomnego, którego znalazł (wersja oficjalna) i upozorować w ten sposób swoją śmierć, a samemu tułać się po szpitalach psychiatrycznych.
I teraz cały twist! Pacjentami szpitala byli burmistrz, szeryf, pani z łączności i wydawca! Co za majstersztyk, ale gdzie sens i logika? Jakim cudem po wyrżnięciu całego personelu pacjenci przejęli władzę w mieście, działając jako urzędnicy państwowi? Dlaczego zamiast dokonać zemsty od razu po śmieci córki, zrozpaczony ojciec postanowił wrócić dopiero, kiedy usłyszał o tym, że jego dom idzie na sprzedaż? Tego autorzy scenariusza już nie wyjaśniają.
Na koniec pozostaje jeszcze tylko pojedynek strzelecki między Jeffem a burmistrzem oraz córką burmistrza a obłąkanym mordercą, którym jest pierwotny właściciel domu zapewne grubo po osiemdziesiątce.
Film sprawia wrażenie, jakby montował go Edward Nożycoręki, oświetlenie nie istnieje, przez co scen gore tak naprawdę praktycznie brak. Ładnie wygląda krew w scenie łóżkowej na początku filmu, ale wszystko potem to katastrofa, nawet krwawa wigilia, mimo że zapowiada się ciekawie, to za wiele widzowi nie pokazuje i to nie ze względu na słabe oświetlenia, a zapewne na to, że autorów nie było stać na odpowiednie efekty. Za dużo obraz pozostawia wyobraźni widza, aby bronić się jako slasher, a fabuła i przede wszystkim dialogi są zbyt nielogiczne i słabo napisane, aby zaintrygować. Warto więc sprawdzić go jako prekursora kina siekanego, ale po seansie nie obiecywać sobie zbyt wiele.