Czy nie zmroziła wam się nigdy krew w żyłach, gdy jedząc ulubiony jogurt, przeczytaliście, że zawiera on żywe kultury bakterii? Nie przeszło wam przez myśl, że te bakterie, skoro są żywe, mogą się zbuntować i wyrządzić nieodwracalne szkody w naszym organizmie? A może nawet rozprzestrzenić się w nim, rozmnożyć i przejąć kontrolę nad całym ciałem? Zapewne takie przemyślenia miał reżyser Larry Cohen w trakcie pisania scenariusza do swojego filmu „Substancja” („The Stuff”), horroru, w którym każdy deser może okazać się ostatnim.
Film rozpoczyna się od sceny, w której pracownik kopalni znajduje pośród śniegu wybijające z ziemi źródełko gęstej, budyniowatej, białej substancji. Jak nakazuje logika, pierwszą czynnością, jaką należy wykonać, znajdując bulgoczącą z ziemi maź nieznanego pochodzenia, to nabrać jej na palce i spróbować, jak smakuje. Oczywiście, smakuje wybornie i bardzo szybko trafia do domów wielbicieli deserów i przekąsek jako spożywczy cud. Substancja nie tylko cudownie smakuje, ale jest też wyjątkowo mało kaloryczna, więc można się opychać Przysmakiem (nazwa towarowa w polskiej wersji), ile tylko dusza zapragnie. Całe rodziny zastępują więc nie tylko desery, ale i pełne posiłki spożywaniem wyłącznie tajemniczego specyfiku, którego składu nikt nie zna, a firma, która wprowadziła go na rynek, strzeże przepisu lepiej niż Watykan tajemnic fatimskich. Nic dziwnego, że plajtujący producenci czekolady i innych artykułów spożywczych postanawiają wykraść tajemnice sukcesu substancji od jej właścicieli. Pomoc w tym może jedynie Mo. To były agent FBI, który za swoją zbytnią nonszalancję został wykopany ze służby i stał się najlepszym szpiegiem przemysłowym na świecie, zdolnym wydobyć wszelkie tajemnice, jeśli tylko zostanie odpowiednio wynagrodzony przez konkurencję. No, nie ma specjalnie ciężkiej roboty, od początku jego śledztwa nad składem substancji praktycznie wszyscy, którzy pomogli wprowadzić tajemniczy deser na rynek, bardzo chętnie współpracują, udzielając mu informacji bardziej szczegółowych, niż prosił, czy nawet przyłączają się do niego w walce z firmą, która jest producentem deseru.
Mo odkrywa bowiem, że deser nie jest tylko smaczną przekąską, która szybko uzależnia konsumenta. Budyń żyje i jest w stanie wpływać na zachowanie osób spożywających go w nadmiarze tak, aby broniły tajemnicy produkcji przysmaku i przyciągały coraz więcej fanów puszystego smakołyku. Pierwszy dostrzega to młody Jason, który zauważa, że zachowanie jego rodziny zmieniło się, od kiedy zaczęli spożywać substancję, a sam podejrzał, jak ona porusza się w lodówce, próbując opuścić opakowanie. To powoduje, że młodzian demoluje wystawy z deserem w pobliskim supermarkecie i trafia przez to na pierwsze strony gazet. Tak przecinają się drogi Jasona, Mo i odpowiedzialnej za marketing The Stuff Nicole, którzy postanawiają stanąć w szranki z niebezpiecznym budyniem!
Film jest horrorem połączonym z czarną komedią. Humor często nie jest wysokich lotów i skupia się głównie na dialogach prowadzonych w klimacie słabego sitcomu. Często w czasie filmu zastanawiałem się, czy Mo naprawdę walnął taką głupotę i jakim cudem po strzeleniu owej gafy jego rozmówca zareagował pozytywnie? Bohaterowie często wygadują jakieś bzdury i można odnieść wrażenie, że zapewne coś zaszło między bohaterami lub odpowiedzieli sobie coś poza ekranem i teraz widz musi się domyśleć, co scenarzysta miał na myśli.
Jak Mo przekonał Nicole do tego, aby pomogła mu zaraz po tym, jak przyznał się, że od początku ją oszukiwał? Dlaczego członek komisji, która dopuściła do sprzedaży substancję, zrobił to mimo braku wiedzy na temat jego składu czy produkcji, oraz dlaczego boi się swojego psa? No i dlaczego wpuścił do swojego domu Mo, podejrzanego na pierwszy rzut oka typa, który jak na dziennikarza zadawał wyjątkowo dziwne pytania, i dlaczego zamiast pognać zbyt ciekawskiego typa nie tylko chętnie dzieli się tajemnicami, ale i dokumentami, zdradzając dane reszty pracowników komisji? Scenariusz nie ma za grosz logiki, humor to wynik głupoty dialogów, a nie celowy element filmu. Jeszcze zanim bohater odkrywa, z jakim złem ma do czynienia, zdąży grozić śmiercią prezesowi firmy spożywczej, aby poznać tajemniczy składnik deseru. Krucjata naszych bohaterów kończy się, gdy do akcji wkracza pułkownik Spers, którego Mo przekonuje, że substancją kierują komuniści i dzięki niej chcą przejąć obywateli USA dosłownie od wewnątrz. Koniec filmu, rozwiązanie sprawy i czarny rynek substancji, który pojawia się, kiedy ta zostaje zakazana, pokazuje, że granice absurdu mogą być przesuwane przez cały czas trwania filmu. Ponieważ od pierwszej sceny może nam towarzyszyć wrażenie, że nic głupszego Larry Cohen już wymyślić nie mógł, im dłużej trwa seans, tym bardziej nas zaskakuje.
W starych recenzjach można przeczytać, że film zawiera jakiś komentarz na temat konsumpcyjnego społeczeństwa lub podobne próby przypisania obrazowi Cohena większej głębi. Przed seansem lepiej odrzucić takie foliowe teorie na bok i cieszyć się komizmem na ekranie. Fanów horroru zapewne ucieszą jedne z fajniejszych i najbardziej obrzydliwych scen gore, jakie można zobaczyć w tym gatunku, gdzie zamiast krwi tryska biała, gęsta substancja. Zapewniam, że Czekoladowy Charlie i jego finałowy występ zapadną wam w pamięć na długo.