- 9 milionów grywalnych postaci.
- Londyn, ale...
- Ciekawe tematy poruszane przez grę, ale...
- dużo gadżetów i umiejętności, ale...
- Londyn jest szary i smutny.
- Możecie nie odkryć tych ciekawych tematów.
- Gadżety i umiejętności nie wpływają realnie na rozgrywkę.
- Nuda.
- Nijaka kampania fabularna.
- Kiepski model jazdy.
- Częste, choć nieszkodliwe bugi.
- Zmarnowany potencjał.
Po Chicago i San Francisco seria Watch Dogs zabiera graczy do bliższej nam lokalizacji – Londynu, miasta, które gra jedną z ról w całej przygodzie. Czemu zatem produkcja nie ma trójki w tytule, a słowo Legion? Bo jest nas legion, a dokładnie grywalnych postaci jest 9 milionów. Możemy się w nie wcielić, zwiedzając Lądek Zdrój. Myślicie sobie „przełom”, ja mówię „nuda”.
Mam dość dziwną relację z grą o hakerach od Ubisoftu. Jedynka mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła i choć dla wielu była średniakiem, ja bawiłem się lepiej niż w (szykujcie kotły ze smołą i worki z pierzem) GTA V. Fakt, lubię takich nie do końca radosnych, cichych, zniszczonych przez życie bohaterów w długich płaszczach. Do dwójki zabierałem się trzy razy. Dopiero za tym ostatnim zaskoczyło między nami, ale za to była to niezwykła podróż. Polubiłem zwariowaną ekipę z SanFran. Jako że dane było mi zobaczyć to miasto na żywo, jarałem się jak dzieciak, odwiedzając znane mi miejscówki. Dwójkę przeszedłem dzięki covidowi i pracy zdalnej (oszczędność 3 godzin dziennie na dojazdach do biura), więc stosunkowo niedawno. Dodajcie do tego Londyn, jedno z moich ulubionych europejskich miast, i już możecie zrozumieć moje niespokojne wyczekiwanie premiery.
Trochę kusiło poczekać do premiery PS5, żeby ograć tytuł na lepszym sprzęcie, ale bliskość daty wydania innego hitu od Ubisoftu – Assassin’s Creed: Valhalla sprawiło, że postanowiłem inaczej. Czy żałuję? Pod tym względem nie. Gra na PS4 Pro chodzi bardzo dobrze i choć zdarzają się bugi tu i tam, nie sądzę, aby akurat te byłyby wyeliminowane na PS5. Graficznie jest przyzwoicie. Czasy ładowania znośne. Raz tylko gra pokazała mi blue screen i wyrzuciła do menu PS. Niestety, inna rzecz wpłynęła na moje niezadowolenie. Parę zdań wyżej wspominałem, ile frajdy dało mi zwiedzanie wirtualnego San Francisco, choć byłem tam przez 3 dni ponad 6 lat temu. Londyn odwiedziłem rok temu, uczestnicząc w targach EGX, a rok wcześniej razem z grupą znajomych po prostu zwiedzaliśmy miasto. Gra zaczyna się w moim ukochanym Camden, pierwsze kroki skierowałem do miejsca, gdzie dają najlepszy street food, jaki możecie sobie wyobrazić. Kilka fotek, odpaliłem tryb fotograficzny, który jest kompletnie beznadziejny. Nie można wyłączyć ikon i zapisać obrazu. Można, co prawda, kliknąć „zrób zdjęcie” i potem przejść do niego w grze, ale jest ono w dużo gorszej jakości niż to, co robi się za pomocą przycisku „share”. Zresztą, zobaczcie poniżej sami. Po tym, jakie cuda wyczyniało się w Ghost of Tsushima, tu spotyka nas tylko zawód.
Wszedłem na wspomniany targ. Szaro, brudno, pusto, jeden czy dwa marne sklepy z t-shirtami. A potem? Potem było tylko gorzej…Choć uważam, że to zabieg celowy, Londyn ma cięższy klimat niż San Francisco, chyba nawet cięższy niż Chicago. To już nie miasto ze zbyt dużą liczbą kamer i wielkim bratem. To najczarniejszy scenariusz Orwellowskiego roku 1984. Niewiele jest miejsc z kolorem. Dominuje szarość i ciemność. Nawet w nocy jakoś jest tak nielondyńsko. Miasto straciło dla mnie duszę, którą znam z własnych w nim odwiedzin. Oczywiście, czerwone dwupiętrowe autobusy są, czarne taksówki z olbrzymią ilością miejsca z tyłu też. Jest Big Ben, a nawet przyjdzie nam go zwiedzać od środka, London Eye, Westminster Abbey. Są słynne mosty, pałac Buckingham, ba, możemy się do niego dostać, wcielając się w słynnego gwardzistę. Jednocześnie dla mnie to zbiór znanych miejsc, które ktoś bezdusznie wrzucił na mapę.
Wizja miasta jutra dla Londynu nie jest zbyt korzystna. Gra zaczyna się od zamachów terrorystycznych na miasto. Wina spada na naszą hakerską grupę DeadSec. Praktycznie wszyscy jej członkowie albo zginęli w zasadzce mającej miejsce w tym samym czasie, albo zostali pojmani przez korporację Albion. Ta, po wymienionych wydarzeniach, praktycznie przejmuje pełną kontrolę w mieście. Zastępuje policję, MI5, ochroniarzy, zostawia tylko strażników pałacowych. Do tego ma wpływ na rząd i narzuca mu swoje decyzje. Można powiedzieć, że dokonuje swego rodzaju puczu i od tego momentu kontroluje miasto. Nas za to ludność cywilna nie cierpi i musimy zrobić wszystko, by zmieniła zdanie.
DeadSec potrzebuje do tego nowych członków. Tak właśnie pojawiamy się na scenie my. Wybieramy jedną postać z losowego zestawu londyńczyków i zabieramy się do działania. Każdy z unikalną umiejętnością, czasem dodatkową bronią czy gadżetem, kiedy indziej z własnym pojazdem. Zapytacie: jak ta losowość wpływa na późniejszą rozgrywkę? Nijak, różnice między postaciami są tak niewielkie, że nie ma to praktycznie żadnego znaczenia. Łatwo też zrekrutujecie innych mieszkańców, w razie gdybyście jednak chcieli się pobawić w mima lub gangstera. W teorii te specjalizacje czy zawód wpływają na możliwości podejścia do problemu. W praktyce można to sobie darować.
Pojawia się na przykład opcja dostania do strzeżonego miejsca osobą o danej profesji, jak budowlaniec. Wtedy przeciwnicy z odległości nie poznają nas, że jesteśmy z DeadSec. Minusem tego rozwiązania jest brak szybkiego przemieszczania się. Wcześniej czy później i tak traficie na strażnika i zacznie się strzelanina. Po co więc to skradanie? W ogóle mam wrażenie, że większy nacisk jest położony na styl Johna Rambo niż skrytego w cieniu hakera. Choć gra na wstępie wyraźnie zaznacza, że DeadSec nie zabijają. Co za tym idzie, nie mają już dostępnej broni palnej w swojej siedzibie, a jedynie trzy rodzaje paralizatorów: pistolet, strzelba i granatnik. Później jednak zdobywamy dostęp do mieszkańców z AK47 czy 9 mm pistoletem i nie ma żadnych kar za zabójstwa. To samo tyczy się wysadzania przeciwników w powietrze materiałami wybuchowymi czy rurami z gazem. Kompletny brak logiki i bycia konsekwentnym.
Sprawa wygląda zatem tak: mamy jedno wspólne drzewko umiejętności, z którego korzystać mogą wszyscy nasi operatorzy. Tu znajdziemy pająkowatego drona, a także jego nowego uzbrojonego w wieżyczkę młodszego brata, granat EMP czy kamuflaż optyczny. Brak jednak własnego latającego drona na wyposażeniu, ale lata ich po mieście tyle, że zhakowanie jednego jest łatwiejsze od wyboru go z listy dostępnych gadżetów. Do tego dochodzą właśnie te unikalne umiejętności. Jedna osoba szybciej hakuje, druga może otrzymać więcej obrażeń, trzecia ma możliwość zakucia kogoś w kajdanki, a czwarta posiada umiejętność strzelania z broni palnej ostrą amunicją. Choć tych unikalnych zdolności jest naprawdę bardzo dużo, w żaden jednak sposób nie wpływają na brak nudy. Najczęściej i tak korzystamy z pająka, a z czego strzelamy, nie ma znaczenia. Bonus do hakowania jest tak niewielki, że bezdomny radzi sobie z nim prawie tak samo dobrze.
Za nudę odpowiada także fabuła, a właściwie brak głównego bohatera. Jeśli możemy kierować, kim chcemy, spośród 9 milionów ludzi, to strata jednego (jest opcja permanentnej śmierci operatora) czy przełączanie się pomiędzy nimi sprawia, że do żadnego się nie przywiązujemy. Każdego możemy tak samo ubrać, dać w większości to samo wyposażenie. Jedyna ocalała z pogromu dowódczyni DeadSec jest tak kompletnie niecharyzmatyczna, że w życiu nie wplątałbym się dla niej w nic, co mogłoby spowodować moją śmierć podczas tortur, a w najlepszym wypadku zamknięcie gdzieś pod ziemią w klatce. Już dużo bardziej podobała mi się hakerka z grupy 404, którą poznajemy jako postać poboczną. Nasza szefowa siedzi sobie bezpiecznie, gdzieś poza miastem, i mamy z nią wideokonferencje. Prawdziwy przywódca.
Do tego wszyscy ci ludzie, którymi gramy, mówią te same zdania, w ten sam sposób. Dużo jest też wymian słów kompletnie wytrącających z imersji. Jak tylko mogę, przyspieszam dialogi, bo nic z nich i tak się nie dowiem. Szkoda, bo gra porusza wiele ciekawych problemów, z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć w przyszłości, a może już nam towarzyszą, tylko nie przebiły się do ogólnej świadomości. Porwania imigrantów i sprzedaż ich organów na czarnym rynku, czipy potrafiące sparaliżować i kontrolować ludzi, przenoszenie świadomość z człowieka do maszyny, niedoskonałość wymiaru sprawiedliwości wobec ludzi naprawdę złych, a jednocześnie bardzo bogatych i potężnych, obozy dla internowanych osób, które zwyczajnie nie zgadzają się z aktualną władzą, a nawet drony mogące zabić kogoś zanim popełni przestępstwo.
Gra jednak powoduje, że tak naprawdę mamy to gdzieś. Myślę, że o większości bym nawet nie pomyślał, gdyby nie potrzeba ich wymieniania w recenzji. Jedyny motyw, który szczerze zapadł mi w pamięć, to misja powiązana z transferem jaźni osoby do maszyny. Bardziej jednak kupiła mnie sama sprawa niż mój udział w niej. Doliczcie do tego mnóstwo aktywności polegającej na żonglowaniu piłką (jak Anglia, to musi być piłka nożna!), zabawa w kuriera, hakowanie urządzeń w celu zdobycia pieniędzy, gra w rzutki, picie w pubach, zbieranie masek, jakie się zakłada, żeby nas nie rozpoznano, artefaktów w postaci przedmiotów obecnie w użytku czy dokumentów. Większość z nich nie ma żadnego znaczenia dla gry. Jedynie punkty rozwoju mogą przyspieszyć zdobycie odpowiednich umiejętności. Punkty te dostajemy też co jakiś czas za wykonanie misji. Spokojnie można to sobie odpuścić. Jeśli jednak chcecie, to szykujcie się na latanie dronem towarowym z prędkością mniejszą od biegu postaci. Jest to jednak najwygodniejszy sposób, by dostać się w trudno dostępne miejsca.
Gdzieś w sieci czytałem, że chwalona jest muzyka. Specjalnie zwróciłem na to uwagę po przeczytaniu tamtego tekstu, ale nie, muzyka nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Jest poprawna, kilka stacji, każdy znajdzie coś dla siebie, ale do muzyki z Valhalli nie ma podjazdu. Jedyne, co mi się spodobało, to audycja radiowa, w której wspominano wydarzenia z San Francisco, gdyż tych dokonywaliśmy własnymi rękami. Jest spora szansa na to, że nie zwrócicie na nią nawet uwagi. Nie mniej, chciałem o niej wspomnieć. W Watch Dogs: Legion mamy też mieć możliwość ponownego spotkania Aidena, bohatera jedynki, a także nowego, współczesnego assassyna. Na chwilę pisania tekstu obie te atrakcje były jeszcze niedostępne. Po tym, jak nie podoba mi się ta gra, raczej też nie przewiduję, żebym kiedykolwiek się skusił na season pass z nimi. Należy wspomnieć, że w jego ramach mamy też otrzymać remaster Watch Dogs 1, podobny do Assassin’s Creed III dodawanego do Odysei.
Już we wstępie mogliście wyczuć mój nastrój. Teraz raczej nie powinniście mieć żadnych złudzeń. Uważam, że Watch Dogs: Legion to gra mocno średnia, jest to też słabe Watch Dogs, a dodatkowo, co boli najbardziej, słabe odwzorowanie Londynu. Główne danie, możliwość wcielenia się w każdego mieszkańca to za mało, by sprawić, żeby chciało się spędzić z tytułem kilkadziesiąt godzin. Jeśli nie wiecie, na co zdecydować się w listopadzie, zdecydowanie kupcie Valhallę.
Inny punkt widzenia: Michał Chyła
Uwielbiam ubi games i czyszczenie mapek ze znaczników. Niestety, WDL pod tym względem, mimo że bliźniaczo podobna zarówno do swoich poprzedniczek, jak i innych sandboxów od Ubisoftu, nie udźwignęła ciężaru hitu końca generacji. Gra na PS4 jest bardzo ładna i nie napotkałem w niej wielu błędów, a już na pewno nie tych krytycznych, które miałby wpływ na rozgrywkę. Jednak zbiór aktywności pobocznych – misji oraz minigier – nie przypadł mi w ogóle do gustu. Misje generowane chyba przez automat są nudne i praktycznie jednorodne, zabawy typu rzutki czy chlanie (choć tu nie jest to zabawa jak w WD, tylko proste wychylenie pinty) w każdym barze w Londynie nie wciągnęły mnie ani trochę. Pozbierałem punkty technologiczne, aby maksymalnie ulepszyć postać, i ukończyłem główny scenariusz plus dodatkowe misje postaci, ale fabuły żadnej z nich już nie pamiętam. Czas spędziłem przyjemnie, lecz hakowanie układów sieci czy latanie dronem po wentylacji sprawiało, że czasami pad próbował wyskoczyć mi z rąk ze znużenia. WDL w trylogii jest grą przeciętną, można się przy niej dobrze bawić, ale polecam poczekać na przeceny, bo za pełną wartość grę mogę polecić jedynie, jeśli lubicie takie klimaty, ale nie graliście w poprzednie części. Ocena? 6/10.