Gry zapomniane to seria tekstów o grach, które nie zostały na długo w pamięci naszej branży. Odświeża i przypomina o starszych grach, przy których można dalej świetnie się bawić. To teksty w stylu powrotu do… przeplatane ala recenzją.
Po osiągnięciu dominacji przez shootery w realiach współczesnych i przesytu nimi, gracze znów żądają powrotu do realiów 2 Wojny Światowej, który bił rekordy popularności jeszcze około 10 lat temu. To właśnie w tym czasie debiutowało już kultowe Call of Duty 2 czy Medal of Honor: Allied assault. Deweloperzy nie robią nic w tym kierunku, chodź zdarzają się wyjątki (np. Enemy Front od polskiego CI Games). Ja również zatęskniłem za walką z nazistami, więc postanowiłem sięgnąć po już zapomniany dziś tytuł, jakim jest Medal of Honor: Airborne, który premierę miał 9 lat temu, czyli w 2007 roku.
Fabuła w niniejszym tytule to zwykły pretekst do walki o uratowanie świata. Nie ma tu niczego głębszego. Wcielamy się w amerykańskiego żołnierza o nazwisku Travers (wybaczcie, imienia nawet nie pamiętam) z 82 Dywizji Powietrznodesantowej. Chodź jako- takiej historii jest tu jak na lekarstwo, to nie ukrywam, że dość przyjemnie oglądało mi się odprawy przed misją, gdzie generał tłumaczył na czym misja polega wskazując cele desantowe i bezpieczne strefy lądowania. Tego typu smaczków jest więcej, chodź nie można powiedzieć, że jest ich od groma. Jest dość skromnie. Nowością, jaką popularyzował Airborne w strzelankach jest dobór wyposażenia przed zadaniem. Zawszę szanuję takie rozwiązania, nie ważne w jakim stopniu byłyby rozbudowane. Początkowo broni jest tylko kilka, w tym legendarna już pepeszka czy mój ulubiony MP40. Z czasem wybór broni powiększa się za sprawą znalezienia ich na mapie bądź po zebraniu z nazistowskiego ciała. Dodatkowo, im więcej danej broni się używa, tym będzie ulepszona, maksymalnie do 3 poziomu. I tak możemy zdobyć umiejętność szybkiego ładowania, nowe celowniki etc.
Gra dla jednego gracza dzieli się na 6 misji, z czego każda zajmuje do około godziny, co daje nie za dobry wynik. Tu widoczny jest pierwszy mankament- gra jest zbyt krótka. Chodź z drugiej strony, przyjemnie mi było brać udział w kilku historycznych misjach spadochroniarzy alianckich. Najlepiej wspominam operację Neptun oraz Market Garden. Zdarzają się także chwilowe przerywniki filmowe, w których patos aż wylewał się z ekranu, a to za sprawą dość przyjemnej muzyki, ale o tym później.
Jako iż wcielamy się w spadochroniarza, to każdą misję zaczynamy z pokładu samolotu, wykonujemy skok i wybieramy miejsce do lądowania. Tutaj Airborne zrobił na mnie wrażenie, gdyż struktura map wydaje się otwarta. Tak, wydaję się, bo chodź w głównym założeniu nie jest to gra liniowa, bo na mapie mamy kilka-kilkanaście podmisji do wykonania, w dowolnym stylu i kolejności. W otwartości świata przeszkadzały tylko niewidzialne ściany, które szybko mnie przytłoczyły i pozostawiły niesmak. To pierwszy przykład niewykorzystanego potencjału. Tak jak przeważnie bywa, dobry pomysł, ale wykonanie już nie bardzo. Muszę jednak przyznać, że taka budowa świata była dla bardziej przyjemna niż typowy korytarz rodem z Call of Duty: World at War.
Uczucia towarzyszące mi przy pierwszej misji były ambiwalentne, a to za sprawą sterowania i mechaniki strzelania. Zdziwiłem się bardzo, kiedy zorientowałem się, że nie ma możliwości chodu przy jednoczesnym celowaniu. Jeżeli chcemy skorzystać z przyrządów optycznych, nasz wojak zatrzymuje się w miejscu, a lewą gałką analogową (tytuł ogrywany na playstation3), odpowiedzialną za poruszanie się, sterujemy kierunek wychylenia. Jednak po dłuższym obcowaniu zauważyłem jego pozytywne cechy. Taki sposób celowania wymusza walkę pozycyjną. Chodź w przypadku tego mechanizmu im dalej tym tendencja spadkowa, gdyż ostanie misje, skupiają się bardziej na agresywnym atakowaniu przeciwnika. Co nie zmienia faktu, że taki sposób prowadzenia ognia bardzo przypadł mi do gustu. Dodajmy do tego broń, która ma kopa, więc zaleca się strzelać krótkimi seriami, przez co powstała naprawdę interesująca walka. Chyba najprzyjemniejszy aspekt gry, co w strzelankach jest najważniejsze. A jest do kogo strzelać. Zaimplementowano bowiem 10 rodzajów nazistów, z czego każdy różni się od siebie umiejętnościami, wyposażeniem oraz wyglądam. Jednak najsilniejszy przeciwnik, czyli super-hiper nazi z czymś podobnym do miniguna, moim zdaniem był już przesadą. Taki prototyp kompletnie nie pasuje do konwencji całej gry.
Jednakże, Airborne nie samymi pozytywami stoi. Pamiętam 1 misję. Wylądowałem sobie w opanowanej strefie, prowadzę walkę pozycyjną z okupantami, z lewej strony na mini-mapie widzę jak jeden oddział próbuje się przebić, z prawej słyszę, że potrzebują mnie. Dodajmy do tego wspomniany system sterowania. Poczułem się jak mała mrówka w wielkim mrowisku. Pomyślałem, że w końcu gram w shootera w realiach 2 Wojny Światowej, gdzie nie jestem najbardziej zabójczym żołnierzem, a zwykłym szeregowcem, których jest tu masa. Moment ten zbudował ogromną podstawę klimatyczną, która pod koniec gry niestety uleciała, z naciskiem na gwałtowny spadek. Szybko zorientowałem się, że grupy aliantów nie ruszą się z miejsca, jeśli my nie przejmiemy inicjatywy. I tak znów musiałem stać się rambo. Do tego, niewidzialne, magiczne linie czaiły się na każdym kroku. Miałem wiele sytuacji, gdzie stosując walkę dystansową, mogłem zabijać niezliczone fale wrogów. Parę kroków do przodu i wszystko ucichło. Mało tego, problem odradzającego się AI był widoczny na każdym kroku. Nie raz naziści pojawili się za moimi plecami znikąd, a nawet i przed moimi oczyma, na otwartym terenie. W takich momentach cały czar 2 Wojny Światowej pryskał, powodując lekką irytację. Większe niezadowolenie natomiast budowało zachowanie przeciwników. O ile do agresywnych szturmów, chowania się za osłonami nie mogę się przyczepić, to warto wspomnieć o wielu błędach, które gwarantowały wybicie się z klimatu.
Do strony audio-wizualnej Airborne nie mam nic. Jak na 2007 rok nie wygląda to źle, chodź wiadomo, że były gry ładniejsze. Modele postaci wyglądają realistycznie, a przemieszczanie się pomiędzy zrujnowanymi budynkami budowało niezły klimat. Muzycznie stoi bardzo przyjemnie, główny motyw był dość w porządku, a muzyka wyjęta prosto z filmów wojennych nadawała dobrego smaku w czasie grania. Wszystkie odgłosy walczących żołdaków czy też broni były różnorodne, przyjemne i nadawały realizmu całej rozgrywce.
Podsumowując, Airborne to doskonały przykład niewykorzystanego potencjału. Ma w sobie kilka mniejszych i większych mankamentów. Gra się w to bardzo przyjemnie, co chyba w graniu w gry video jest najważniejsze. Gdybym miał określić ją jednym słowem, użyłbym przymiotnika „sympatyczny”. Gra sprawiła mi wiele radochy. Jeżeli jesteście w stanie przymknąć oko na wspomniane błędy lub chcecie powrócić do realiów 2 Wojny Światowej to Medal of Honor: Airborne będzie świetnym rozwiązaniem. Zwłaszcza, że teraz można kupić go za dosłownie grosze. Szczerze mówiąc, nie obraziłbym się, a nawet przyjął z otwartymi ramionami część 2, która tylko udoskonaliła by tę formułę pół otwartego świata w realiach II wojny światowej.