Morze, plaża, zimne drinki i panienki w skąpym, nawet jak na strój plażowy, bikini. W gatunku horror widok nie aż tak częsty, jak ciemne lasy czy ponure zamczyska, chyba że w czasie początkowej ekspozycji historii. Najlepszym wykorzystaniem takiego krajobrazu dla dreszczowca pozostają oczywiście „Szczęki”, ale walkę z rekinem ludojadem obejrzałem raz i w zupełności mi wystarczyło. Nie zapadła mi w pamięć ani żadna kolejna część „Szczęk” (co nietrudne, bo to wybitne paździerze), ani inny horror, w którym okupanci piaszczystego wybrzeża byliby atakowani przez agresywne piranie, krokodyle czy inne morskie żyjątka. Za dużo słońca i wody, za mało emocji w ataku drapieżnych owoców morza na plażowiczów jak dla mnie. Jednak Jeffrey Bloom postanowił zadebiutować kolejnym filmem w stylu „Szczęk”, choć w jego obrazie ofiary skutecznie mogą uciekać, ratując życie, w stronę wody, bo zło czai się w piachu, na którym wczesnym rankiem rozbijają swoje parawany.
Zacznijmy od tego, że Jeffrey Bloom w swojej filmografii może pochwalić się reżyserką popularnego w latach 90. w Polsce filmu „Kwiaty na poddaszu” z 1987 roku. Siedem lat wcześniej zadebiutował jednak mniej wysublimowanym „Blood Beach” i mimo iż film Spielberga o rekinie ludojadzie miał już 5 lat, to nie da się ukryć, że Bloom wbijał się w trend podpinania się pod popularność nadmorskiej grozy i filmów animal attack, które były głównie paskudnymi zrzynami ze „Szczęk”. Bloom poszedł jednak w inną stronę – nie ma tu rekina ludojada czyhającego na pluskających się nastolatków, ani innego znanego ludzkości żyjątka z wody. To plaża jest wrogiem i postawienie stopy w nieodpowiednim miejscu na piasku grozi utratą życia. Przekonuje się o tym na samym początku filmu starsza kobieta, która w czasie wyprowadzania psa na spacer po plaży zostaje wciągnięta pod piaszczystą powierzchnię.
Sprawą śmierci zajmą się porucznik Piantadosi (świetny Otis Young, który w tej roli jest na tyle charakterystyczny, że jako jedyna postać zapada w pamięć) oraz Harry Caulder (David Huffman jest tu jedną z głównych postaci, jednak nie staje na wysokości zadania). Niestety, poza Youngiem reszta bohaterów niczym się nie wyróżnia i przez większość filmu prowadzą nic niewnoszące i nieciekawe dialogi, ich losy niespecjalnie angażują widza, a większość scen, które mają być humorystyczne, nie wywołuje oczekiwanej przez autorów reakcji. Dość szybko bohaterowie orientują się, że to nie piasek sam w sobie zjada plażowiczów, tylko kryjące się pod nim stworzenie. Zanim udaje się jednak namierzyć sprawcę zamieszania, pożera on jeszcze kilku nieostrożnych mieszkańców nadmorskiej miejscowości, którzy wydają się średnio przejmować tym, że odwiedzający plażę w niedawnym czasie często tracą na niej życie.
Niestety, tu objawia się największa bolączka debiutu Blooma. Drętwe dialogi bohaterów wypełniające przestrzeń pomiędzy kolejnymi scenami z atakiem piaskowego potwora nie są najsłabszym elementem filmu. To brak krwi na tej „Krwistej plaży” jest największą wadą filmu. Poza fajną sceną, w której podczas próby gwałtu niecny bandyta traci przyrodzenie, nieświadomy niebezpieczeństwa leżąc na brzuchu i kierując je w stronę piasku, reszta ofiar żegna się z życiem praktycznie bezkrwawo i w okolicznościach przypominających bardziej wdepnięcie w wyjątkowo szybko działające ruchome piaski niż pożeranie przez bestię czyhającą na ofiary pod powierzchnią. Widoczny jest także bardzo niski budżet produkcji, zwłaszcza kiedy pod sam koniec filmu na ekranie pokazany zostaje potwór. Jeśli filmy grozy faktycznie wywołują u widza stany lękowe i szeroko otwarte oczy na widok stwora, to trzeba przyznać, że Bloom miał całkiem oryginalną wizję na maszkarę. Niestety, jeśli widz te oczy zmruży, to mimo iż pożeracz widoczny jest w pełnej okazałości, w niespełna minutę dostrzeże, że antagonista to trochę papieru, plastiku i farby, a wszystko to poruszające się w bardzo statyczny i sztywny sposób.
Pewnie dlatego właśnie film nie doczekał się premiery na innym nośniku niż VHS. Próżno szukać wznowienia na DVD, nie mówiąc o Blu-ray. Po upadku studia, które stworzyło ten obraz, nie było chętnych na licencję. Mimo to film jest małą perełką kina klasy B, jego seans nie męczy, choć może trochę znużyć, ale parę ciekawych scen i trzymanie w napięciu do samego końca z ujawnieniem wyglądu stwora oraz sposobem jego pokonania powoduje, że po pojawieniu się napisów końcowych można uznać, iż to bardzo przyjemne kino. Film w całkiem dobrej jakości jest dostępny na YouTube, więc to dobra okazja, jeśli chce się obejrzeć niszowy horror klasy B, którego mało kto widział. Tylko nie ma co spodziewać się wielkich fajerwerków, no chyba że po poruczniku Piantadosim, bo ten potrafi rzucić niezłą bombę.