Mucha (The Fly), film z 1986 r. w reżyserii mistrza gatunku Davida Cronenberga, do dziś jest jednym z czołowych przedstawicieli body horror. Jeff Goldblum i Gina Davis stworzyli niezapomniane postacie szalonego naukowca i zakochanej w nim dziennikarki zafascynowanej jego pracą. Atmosfera i efekty specjalne stały na najwyższym poziomie i wiele horrorów lat 90. nie osiągnęło nawet ułamka poziomu tego dzieła. I to wszystko przy zaledwie 15 milionach dolarów budżetu. Film zarobił solidne 60 milionów, nic więc dziwnego, że powstał sequel. Czy jednak udało mu się utrzymać poziom części pierwszej?
Prac nad kontynuacją nie podjął się Cronenberg, lecz Chris Walas, który w 1989 roku wypuścił Muchę 2. Bez udziału gwiazdy jedynki, Jeffa Goldbluma, co jest oczywiste, zważywszy na zakończenie poprzedniej części, ale roli nie kontynuowała nawet Gina Davis, którą zastąpiono Saffron Henderson, mało znana aktorka wcieliła się w Veronicę Quaive dającą życie dziecku bohatera poprzedniej części, czyli naukowca Setha Brundla.
Kobieta niestety umiera w czasie porodu, ale dziecko urodzone w dziwnym kokonie jest całe i zdrowe. Jako że Martin rodzi się ze zmutowanym DNA i stanowi połączenie człowieka i muchy, a mimo iż wygląda zupełnie normalnie, to jego ciało i umysł rozwijają się nadzwyczaj szybko. Już w wieku 5 lat chłopak nie tylko wygląda jak dwudziestoletni mężczyzna, ale jego umysł jest na tyle rozwinięty i przejawia talenty, że zostaje zatrudniony w laboratorium, w którym się wychowywał, aby pomóc naukowcom w odtworzeniu pracy jego ojca, gdyż nie potrafią oni uruchomić maszyn do teleportacji doktora Brundla. Cała nadzieja w jego synu, który wydaje się być coraz bliższy rozwiązania zagadki, pracując całą dobę – bo jak przystało na muchę, spać nie musi – pod czujnym okiem przybranego ojca i zarazem właściciela firmy Bartok Industries.
To oczywiste, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem, a ktoś, kto osiągnął dorosłość w wieku 5 lat, jeszcze swojego rozwoju nie zakończył. Historia Martina jest pełna napięcia i widz oczekuje dalszego rozwoju wydarzeń, choć atmosfera grozy i niepokoju, która w pierwowzorze jest aż namacalna, tutaj zdecydowanie opada, trzymając się blisko ziemi niczym wieczorna mgła. Aktorzy sprawdzają się w swoich rolach i Martin grany przez Erica Stoltza (niezapominany Rocky z Maski) jest postacią, która budzi sympatię i współczucie, ale jednocześnie potrafi przerazić. Scena, kiedy główny bohater opowiada o zachodzącym w nich przemianach, zapada w pamięć. Reszta postaci jest równie wyrazista: cyniczny i egocentryczny Bartock od początku nie budzi sympatii i czujemy, że jego plany wobec przybranego syna wcale nie są związane wychowaniem go na porządnego obywatela, który uratuje ludzkość dzięki swojemu geniuszowi, a wredny ochroniarz stale dokuczający Martinowi swoim końcem przywoła ulgę na twarzy widza zamiast grymasu niesmaku i współczucia ofierze. Prawie do samego końca film wydaje się być udaną, choć mocno stonowaną kontynuacją. Niestety, wraz z pełną przemianą Martina coś się psuje. Finalny wygląd „potwora” jest nie tylko niestraszny, ale wręcz karykaturalny. Pozostałe efekty specjalne również są wyraźnie słabsze niż w „jedynce”, ale realizacja scen z ich wykorzystaniem można wybaczyć, gdyż innymi środkami film to nadrabia. Ale dziwnie przerośniętego monstrum przypominającego nieudaną postać z Ulicy Sezamkowej, która nie weszła do show, z oczyskami jak żaba Monika, nie da się odzobaczyć. Siejący spustoszenie w szeregach ochrony Bartock ind. jest tani, sztywny i wykonany w biednej prowincji Chin. Psuje to niestety odbiór całości, bo nie takiego efektu się spodziewałem po bardzo dobrze zapowiadającym się początku. Na szczęście, koniec jest satysfakcjonujący.
Arcydzieło Cronenberga dostało więc całkiem udany sequel od innego ojca i nie musi się go wstydzić. Poza niewypałem z designem potwora, w jakiego zmienia się nasza mucha, film ogląda się bardzo przyjemnie, choć nie liczcie na to, że można się przy nim przestraszyć. Obraz zmienił się w drugiej części z body horroru w slashera, więc zamiast klimatu niepokoju szykujcie się na lekką rozrywkę na wieczór z horrorem z lat 80.