Epic Games Store miało być sklepem z grami, który zrewolucjonizuje cały rynek. Przede wszystkim właściciele kreowali sklep jako miejsce przyjazne deweloperom – EGS pobierało zdecydowanie mniejszą prowizję od konkurencji (szczególnie od potentata rynku, jakim był i wciąż jest Steam). Firma także często płaciła niektórym deweloperom (podobno bardzo duże pieniądze) za czasową ekskluzywność gier. Dodatkowo, od czasu powstania EGS, gracze otrzymali całą masę darmowych gier, w tym naprawdę dużych tytułów.
Jednocześnie gracze przez długi czas nie pokochali EGS. Agresywna polityka firmy być może przyciągnęła konsumentów darmowymi produkcjami, jednak część społeczności była niezadowolona z wojny sklepów, jaką Epic chciało wywołać, a także z czasowej ekskluzywności części tytułów. Głównym argumentem graczy była niechęć do przenoszenia się na nową platformę, skoro mieli już zainstalowanego Steama (a często także kilka innych platform wydawców, jak Origin od EA czy Uplay od Ubisoftu).
Teraz jednak, kiedy wydawać by się mogło, że EGS zaczął w końcu mieć ugruntowaną pozycję na rynku, firma postanowiła uwikłać się z konflikt z jednymi największych graczy rynku technologicznego: Apple i Google. Epic umieściło Fortnite w sklepach na platformach mobilnych tych dwóch firm i zgodziło się na ich politykę, po czym złamało umowę poprzez wprowadzenie do gry opcji płatności, które omijały dużą prowizję sklepów. Fortnite zostało zbanowane, a Epic jeszcze tego samego dnia wysłało pozwy do sądów. Sytuacja ta pokazuje niestety, że Epic Games Store nie do końca chce budować swoją pozycję rynkową na podstawie wysokiej jakości usług, tylko poprzez rozgłos i kontrowersję.
– Michał Kaźmirczak
Nie możemy co prawda wiedzieć, co dzieje się w głowie Tima Sweeney’ego, ale trzeba przyznać, że wizja, jaką roztaczał, tworząc Epic Games Store, brzmiała naprawdę cudownie. Problem polega na tym, że marksistowski komunizm na papierze również prezentuje się jako najlepszy możliwy ustrój. I choć jest to porównanie na wyrost, to w przypadku Epica wciąż jest nadzieja na lepsze jutro.
O darmowych i ekskluzywnych tytułach pisano już nie raz, a ich rolą niezmiennie jest przyciąganie uwagi klientów. O ile te pierwsze spowodowały przyrost rejestracji, o tyle kontrowersje wokół tych drugich stworzyły dzisiejszy obraz EGS-a. Nie uważam, że tytuły ekskluzywne dla określonego launchera oznaczały koniec świata. Narzekanie części społeczności na konieczność instalowania kolejnego programu jest mocno przesadzone, bo w zasadzie nic nas to nie kosztuje, a w tle i tak każdy ma odpalone dziesiątki innych aplikacji, więc jedna raczej nie stanowiłaby różnicy.
Epicowi najbardziej oberwało się za „nagłe” wyrwanie jakiegoś głośnego tytułu ze Steama (vide Metro Exodus). Jasne, Koch Media i 4A Games również zostali zjechani przez społeczność, ale tak naprawdę nie widzę powodu, dla którego dostał EGS. Platforma musi walczyć o miejsce na rynku, więc robi to na wszelkie możliwe sposoby, ale ostateczna decyzja o ekskluzywności należy jednak do twórców danego tytułu. A w przypadku produkcji niezależnych, takich jak Ooblets, epicowa oferta to swoiste „być albo nie być”. W końcu kto nie skorzystałby z wyciągniętej w naszą stronę ręki z gotówką, gdy rynek jest przepełniony taką ilością crapu, że wybicie się często graniczy z cudem?
A właśnie, pieniądze. Skąd Tim Sweeney i spółka biorą fundusze na to wszystko? Odpowiedź jest oczywiście prosta i znana: Fortnite. Nie jest tajemnicą, że to gra battle royale generuje większość przychodu firmy i dzięki zyskom z niej umowy na wyłączność były w ogóle możliwe. Jednak teraz w obliczu batalii z Apple i Google pod znakiem zapytania staje dalsza przyszłość EGS. W końcu spora część przychodu pochodziła właśnie z telefonów. Oczywiście, Epic jako taki nie upadnie, rewelacyjne narzędzie, jakim jest Unreal Engine, nadal zapewnia bowiem przychody twórcom. Jednak jeśli kran z pieniędzmi zostanie przykręcony, to Epic może stracić nie tylko tytuły ekskluzywne, ale i te darmowe.
– Paweł „Strvnsk” Trawiński
Jak wcześniej wspomniano, Epic wyraźnie trzymie się z daleka od wysokiej jakości usług. Choć w tym wszystkim jest jedna zaleta, o której mało się mówi. Jest to sklep wolny od niskiej jakości gier. Poprzez restrykcyjne selekcjonowanie tytułów, nawiązywanie współpracy, cyfrowe półki sklepowe są pełne solidnych kąsków. Jednakże w każdej beczce znajdzie się łyżka dziegciu (tutaj nawet trochę więcej). Są to ciągłe darmówki, które spowszechniały. Psuje to mentalność klientów nastawionych na odbieranie za darmo zamiast płacenia. Ta maszyna kiedyś w końcu stanie, bo nikt nic nie będzie kupował na platformie, tylko czekał na kolejne darmówki.
Kolejna sprawa to fakt, że sama platforma jest niemalże tak samo toporna i niewygodna, co w momencie ujawnienia ekskluzywności Metro Exodus (ponad rok temu). Czy Epic planuje coś na długotrwałe podtrzymanie biznesu sklepowego? Tego nie wiadomo, jednakże pewne jest to, że powstały dwa obozy konkurujące ze sobą. Ubisoft zbratał się z Epiciem, w opozycji do nich Steam połączył się z EA, czego efektem są premiery gier tej firmy na platformie po długiej przerwie oraz zapowiedź pojawienia się usługi EA Access (niedawno zmieniono nazwę na EA Play, o czym piszemy tutaj). Jedno jest pewne: Epic musi wrzucić drugi bieg, by nie przegrać tej wojny po początkowym sukcesie opartym na wykupywaniu premier.
– Piotr Przybyła