Nostalgia za latami dziewięćdziesiątymi od zawsze była wszechobecna w kulturze graczy. Gumy turbo, tania oranżada z kiosku i automaty z (teraz już kultowymi) grami, były wszystkim tym, co definiowało smak dzieciństwa. Smak, który znów poczułam, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam Muzeum Gier Arkadowych.
Moim pierwszym skojarzeniem, kiedy wkroczyłam do muzeum, był natychmiastowo film „Ralph Demolka”. Pamiętam, jak będąc małym brzdącem, biegało się swobodnie do najbliższego salonu gier i pocinało na automatach w Street Fightera bądź Space Invaders (które ma, swoją drogą, w asortymencie muzeum). Przypominam sobie ten dreszczyk emocji, kiedy udawało mi się ubić jakiegoś randomowego NPC-a (oczywiście, NPC-em okazywała się najczęściej postać stojącego obok mnie gracza) w rytm Lata z Radiem i tę dumę wypełniającą mnie, kiedy mogłam zapisać swój wynik na maszynie (o ile jakiś był).
Nie rozróżniało się do końca, która maszyna jest która. To były flippery i koniec. Dla dziecka wszystko było magiczne. Dopiero kiedy człowiek dorasta, rozumie piękno tego, co widział, a co najważniejsze, w końcu uczy się rozróżniać automaty od flipperów, które również znajdziemy w ofercie muzeum.
Świat gier arkadowych był dla mnie światem pełnym ogromnych możliwości, gdzie spełniały się marzenia (dosłownie) małych ludzi, oraz umacniania więzów rodzinnych (jak wspólne ubijanie bossów z rodzeństwem przy jednym automacie). No, ale żeby nie było tak kolorowo, zawsze było jedno, odwieczne „ale”. Każda zabawa kiedyś się kończy. A jak kończą się monety, to rozgrywka idzie w ślad za nimi. Ten stary jak świat problem wszystkich fanów automatów i flipperów był jedną z tych rzeczy, które przypominały im o rzeczywistości. Świat, którego rąbka tajemnicy zgodził się uchylić Marcin Moszczyński – właściciel i pomysłodawca Muzeum Gier Arkadowych w Krakowie.
Ale od początku. Muzeum Gier Arkadowych swoją lokalizację ma na ulicy Centralnej 41a w Krakowie. Całość mieści się w ogromnej hali na około pięćset metrów kwadratowych. A w środku znajduje się czyste złoto. Muzeum dysponuje ogromną ilością maszyn, których jest ponad sto dwadzieścia, przy czym samych gier jest około sto czterdzieści (w niektórych maszynach można znaleźć po kilka tytułów). Samo muzeum ma formę interaktywną. Można dosłownie zanurzyć się w klimacie tamtych czasów, nie tylko podziwiając widok maszyny będącej synonimem dobrze spędzonego czasu w dzieciństwie, ale poczuć na własnej skórze historię poprzez rozgrywkę!
Niestety, dorastając, coraz częściej zdarza się nam zapominać tę radochę, jaką miało się za dzieciaka, poginając na automatach gier arkadowych. Moszczyński nie tylko nie zapomniał, ale poszedł jeszcze dalej. Jak sam mówi, powstanie muzeum to była swojego rodzaju realizacja marzenia z dzieciństwa. Kiedy zamiast nad wodę w letnie i słoneczne dni, udawał się do saloniku gier, gdzie spędzał całe popołudnia. Wspomina dalej w naszej rozmowie, że pamięta, kiedy jako dziecko jeździł do ośrodka „Stalownik” Huty Lenina w Bartkowej i grał w gry na tamtejszych maszynach. Teraz, jak mówi, jeżdżąc z własnymi dziećmi na wakacje, przyznaje, iż łapie się na tym, że szuka takich namiotów z automatami, a w momencie, w którym je znajduje, nie jest do końca usatysfakcjonowany asortymentem.
W ofercie gier mamy dość selektywnie dobrane tytuły z lat 80. i 90. Muzeum chce, by gracz, przychodząc do tego miejsca, miał jak najszerszą paletę wyboru. Są klasyki, są również eksponaty z roku 1978, a co najważniejsze, maszyny występują w nieczęsto spotykanych obudowach dedykowanych, tj. oryginalnych. Większość gier przyjechała tutaj ze Stanów Zjednoczonych, mówi właściciel muzeum, czyli z miejsca, w którym powstawały. W arsenale gier muzeum znajdują się również takie tytuły, które powstały właśnie tutaj, w Krakowie. Są to automaty robione na wzór włoski – kopie automatów sprowadzanych w oryginale z Włoch. Ale ale, jest tutaj również polska, jak to określił, myśl techniczna. W automatach jest zamontowany kineskop, który pierwotnie można było znaleźć w telewizorach firmy Neptun.
W zakres wcześniej wspomnianej palety gier wchodzi ogromny wybór ich rodzajów. Od bijatyk po symulatory motocykli. Temat dotyczący samych gier i maszyn arkadowych zostanie poruszony w kolejnym artykule, autorstwa Aleksandry Wieczorkiewicz, który ukaże się niebawem!
W muzeum są również świetne naścienne murale przywodzące klimat lat 90. Właściciel chciał podkreślić atmosferę z tamtych czasów (co udało się znakomicie!).
Aby jeszcze bardziej wczuć się w tamten świat, muzeum prezentuje również oryginalne fotografie pokazujące, jak wyglądały salony gier w tamtym czasie. Jest to pewne połączenie historii ze współczesnością. Twórca muzeum wyróżnia dwa rodzaje gości. Jednym z nich są ludzie, którzy urodzili się i żyli w tamtych czasach, bezpośrednio pamiętając dawne lata. Ten typ odwiedzających, wchodząc do muzeum, odczuwa dosłowny powrót do przeszłości, do beztroskich lat. No, a drugą kategorią są oczywiście młodzi ludzie! Jest to ogromna satysfakcja dla właściciela muzeum, bo, przyznaje, że zanim otworzył to miejsce, to zastanawiał się, czy te gry również spodobają się kolejnemu pokoleniu. A spodobały się i to ogromnie.
Zdjęcie 1: Krokodyl Przy Rynku Głównym 26, na ul. Wiślnej 2, lata 1991–3
Zdjęcie 2: Fliper Club Stardust / Flipper Club Smok, lata 1992–8
Komputery w tamtych czasach miały o wiele mniejszą moc obliczeniową, niż mają obecnie. Zapytałam naszego rozmówcę, jak sobie radzi z naprawami i częściami wymiennymi. Moszczyński mówi, że kiedyś produkowano rzeczy trochę inaczej. Części były robione w taki sposób, by łatwo je było naprawić. I to, przyznaje, często ich ratuje. Jak mówi, wbrew pozorom istnieje ogromna ilość elementów, które można w nieskomplikowany sposób naprawić. Są to usterki elektryczne, elektroniczne bądź mechaniczne, ale nadal do naprawienia. Niestety, tym, co może ich ograniczać, jest natomiast dostępność części, ponieważ większości już nie ma. Czasem maszyna musi poczekać dłuższą chwilę na części zamienne, zdarza się, że nawet z drugiego końca świata. Muzeum bardzo się stara, żeby automaty były w dobrym stanie i na chodzie.
Automaty, jak mogłyby się wydawać, są delikatne i wiadomo, jak to z elektroniką, trzeba obchodzić się ostrożnie, ale zostaję bardzo szybko wyprowadzona z błędu. Maszyny są zbudowane bardzo solidnie, tak, aby pracowały. Jak to ujął mój rozmówca, zostały zaprojektowane w taki sposób, by były „idiotoodporne” (jeśli trafi się jakiś krewki młodzian, któremu wejdzie zbyt mocno immersja, by nie mógł zbyt łatwo wyrwać joysticka z konsoli). Oczywiście, w muzeum pilnuje się, by wszyscy traktowali sprzęt z szacunkiem. Szczęśliwie, sami odwiedzający obchodzą się z automatami z sercem i nie zdarzyła się jeszcze taka sytuacja. Jeżeli pojawia się jakaś usterka, jest ona natychmiast naprawiana.
Zapytałam naszego rozmówcy, nad czym teraz pracują. Okazuje się, że prawdopodobnie, może nawet niedługo, będziemy mogli pograć w grę „Moonwalker”, zaprojektowaną przez samego Michaela Jacksona, przy której tworzeniu także uczestniczył. Tytuł posiada fantastyczną ścieżką dźwiękową. Niestety, jak mówi Moszczyński, była to gra oryginalnie na trzech graczy. Muzeum udało się nabyć automaty, ale z opcją tylko na dwójkę zawodników.
Przejdźmy teraz do innej rzeczy. Pierwszego przypadku mikropłatności w grach, czyli ogromnej ilość monet potrzebnej do rozegrania gry. Uchylono mi kolejnego rąbka tajemnicy ze świata gier arkadowych, który tłumaczyłby, dlaczego za młodu tak szybko się ginęło. Otóż, w grach była opcja ustawienia poziomu trudności. Gry w salonach najczęściej były właśnie ustawione na najcięższy, by po prostu wykosić graczy. Dzięki temu, że poziom trudności był taki wysoki, gracze cały czas starali się przejść grę, bardzo często zużywając na to całe kieszonkowe, ale jak to ujmuje autor, taki był smaczek tamtych czasów. Automat sam na siebie zarabiał.
W muzeum automaty są ustawione na free play. Zaciekawiona, jak udało im się zanegować wymóg płacenia monetami, zapytałam, jak to możliwe, żeby na tych automatach grać bez wrzucania pieniędzy. Odpowiedź była w sumie banalnie prosta. Wszystko tkwiło w ustawieniach. Oczywiście, są stare modele maszyn, które nadal wymagają kredytów, ale taki wymóg również daje się obejść. Płaci się tylko raz za wejście. Można wybrać różne warianty dotyczące biletów w cenniku, który jest dostępny na stronie muzeum.
Nostalgia zawsze czaiła się w sercach graczy, to pragnienie zanurzenia się chociaż na chwilę w growych magicznych latach dziewięćdziesiątych. Poczuć tę atmosferę. Dla wielu starszych roczników jest to powrót do przeszłości i dziecięcych lat, a dla młodszych szansa na poczucie melodii tamtych czasów.
Wniosek? Nawet będąc już dorosłym, zawsze warto zachować w sobie coś z tych niewinnych, dziecięcych lat. Zwłaszcza w obecnych czasach.
Gry arkadowe od zawsze były i będą żywą historią. Jakie to wspaniale uczucie, być świadomym, że mamy gdzie tę historię poczuć i zobaczyć.