Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z Final Fantasy VII, nie wyobrażałam sobie, że da się jeszcze bardziej usprawnić to arcydzieło. Final Fantasy VII Remake, które wyszło 10 kwietnia, na zawsze odmieniło moje postrzeganie tej gry.
Bałam się, jak to jest zazwyczaj z wielkimi tytułami, które mają już swoją legendę, że ten pomysł zremasterowania wersji z 1997 roku może okazać się przerostem formy nad treścią. A jest zupełnie odwrotnie. Muzyka, którą tak bardzo kochaliśmy w pierwowzorze, została idealnie dopasowana do aktualnej wersji i zapięta na każdy muzyczny guzik.
Jak już wcześniej pisaliśmy w artykule odnośnie zbliżającej się premiery Final Fantasy VII Remake, mamy do czynienia z odmiennym stylem walki niż ten, z wydania z lat dziewięćdziesiątych. Nie jest to system turowy, ale walka w czasie rzeczywistym, co jest dużą odmianą w serii. Jest to złoty środek pomiędzy dynamiką a taktyką. Oprócz zmiany systemu walki jest o wiele więcej innych ciekawych rzeczy, jak na przykład bohaterowie. Tutaj możemy nie tylko bardziej poznać starych druhów jak Biggs, Wedge czy Jessie, ale napotkamy całkiem inne nowe postaci, a wraz z nimi zadania, z którymi będziemy mieli szansę się zaznajomić. Oczywiście, wszystko w ramach zwiedzania świetnie odświeżonego w każdym calu Midgaru.
W tę grę może zagrać każdy, zarówno stary wyjadacz, jak i ktoś totalnie nowy, który co dopiero ma styczność z produkcją od Square Enix.
Jedyne co mogę powiedzieć, to well done Panowie i Panie ze Square Enix, well done.
Każdy miłośnik serii, jak i jRPGów w ogóle, odnajdzie się w tej grze bez najmniejszego problemu. Fantastyczna atmosfera wszechogarniającej nostalgii z melancholią, świetny, hybrydowy system walki oraz fenomenalny soundtrack, czyli to, co gamerskie tygryski lubią najbardziej.