ZALETY
- Długość gry
- Atrakcyjność rozgrywki
- Bogate relacje z postaciami niezależnymi
- Wpływ decyzji z poprzednich sezonów
- Duży gry w grze
- Ładniejsza, płynniejsza, ciekawsza
- Godne zakończenie serii
WADY
- Nie było chemii z parą bohaterów
- Trudności w odnalezieniu przedmiotów do kolekcji
- Dziwne wyszarzenie tła
- Poruszanie się w grupie szwędaczy
Pewnie wszyscy zastanawiacie się, czy skoro studio Telltale upadło, to dokończona za wszelką cenę seria, od której wszystko się zaczęło, warta jest sprawdzania? Odpowiedź jest krótka – zdecydowanie tak. Jeśli śledziliście losy Clementine od samego początku, powinniście być zadowoleni z The Walking Dead: The Final Season. Tym bardziej, że właśnie premierę miał ostatni odcinek. Czy będzie happy end?
Aż ciężko uwierzyć, że pierwszy sezon tej gry wyszedł w 2012 roku. 7 lat temu narobił sporo szumu. Nie tylko dlatego, że wtedy gry w odcinkach nie były popularne, ale głównie z powodu zaoferowania ciekawego spojrzenia na przygodówki. Takie, które czyniło z gry interaktywny serial. Poza tym, trup, w wielu znaczeniach, ścielił się gęsto, co zanim Gra o Tron na dobre przyzwyczaiła nas do śmierci lubianych bohaterów, zrobiło dodatkowe zamieszanie. Wszyscy mówili o tej grze. Nawet jeśli więc samemu nie grało się w ten tytuł, zwyczajnie nie można było przejść obok niego obojętnie. Głównym zarzutem był śladowy wpływ wyborów. Mam jednak zasadę, że jeśli gra jest na rynku krócej niż 10 lat to nie opowiadam spoilerów, więc jeśli chcecie dowiedzieć się więcej napiszcie w komentarzu jak się z wami skontaktować.
Przyznam się, że jakkolwiek uwielbiam gry Telltale (nie uwierzycie, ale nawet te złe, jak adaptacja Gra o Tron), tak jestem bardzo złym klientem firmy. Do tej pory kupowałem te tytuły wyłącznie po tym, jak już wyszedł cały sezon i do tego w promocji. Ewentualnie chętnie przygarniałem je, gdy były za darmo, na przykład w PS+. Można więc powiedzieć, że przyczyniłem się do upadku studia, którego gry lubiłem. „Dlaczego?”, zapytacie. Gram w tyle gier i robię tyle rzeczy, że zwyczajnie czekanie po kilka miesięcy na kolejny odcinek sprawiało, że już nie pamiętałem wszystkich szczegółów poprzedniego. Z kolei, kiedy już poczekałem na cały sezon, to przecież mogłem poczekać trochę dłużej na promocję. Ze statystyk wynika, że takich Tomaszów było zdecydowanie za dużo.
No dobrze, ale nie o tym ma być ta recenzja. Gdy tylko dowiedziałem się, że mam szansę na recenzję ostatniego sezonu serii The Walking Dead szybko zakupiłem trzeci sezon o podtytule New Frontier, tak by mieć kontynuację decyzji od części pierwszej, łącznie z wyborami w DLC do pierwszego sezonu: 400 dni. New Frontier to dla mnie kwintesencja tego typu gier. Bardzo zżyłem się z bohaterami i wkręciłem w fabułę. Pięć odcinków przeszedłem na jednym wdechu i w związku z tym, miałem dość wysokie oczekiwania. Czy udało się je spełnić?
Przypomnę teraz pokrótce fabułę serii. Także jeśli nie graliście w poprzednie odsłony lub tylko którąś z nich, to nie czytajcie dalej tego akapitu. Główną bohaterką całej historii jest Clementine, którą poznajemy bardzo szybko, ratując ją z domku na drzewie przed zamienioną w zombie opiekunką. Sterujemy Lee, zbiegiem, który w afekcie zamordował kochanka swojej żony. Lee jest jednak dobrym człowiekiem i robi wszystko by jakoś odpokutować za to co zrobił i jednocześnie dokłada wszelkich starań żeby wychować kilkuletnią dziewczynkę w czasie, kiedy świat się skończył. Clementine rozdziela się z Lee na końcu opowieści, by w drugim sezonie, dość niespodziewanie, zostać bardzo rezolutnym dzieckiem. Na tyle mądrym, aby wszyscy dorośli chętnie słuchali co ma do powiedzenia i kierowali się jej zdaniem. Fabularnie był to dość dziwny zabieg i wielu graczy na niego narzekało, wymieniając jako główną wadę sezonu. Podczas tej przygody przychodzi na świat drugi główny bohater historii, czyli AJ (Ej-Dżej). Od tej pory dzieciaki są nierozłączne aż do napisów końcowych. W trzecim sezonie Clementine jest postacią drugoplanową, choć nadal bardzo ważną. Dowiadujemy się, że zabrano jej AJa, a ona sama nie ustaje w poszukiwaniach by znów być z nim razem. Trzeci sezon kończy się tak (przynajmniej u mnie), że zdobywamy namiary na miejsce, gdzie AJ aktualnie przebywa i Clementine wyrusza go odnaleźć. Finałowy sezon otwiera jazda dwójki bohaterów amerykańskim krążownikiem szos. Od tego momentu w naszych rękach jest los ich oboje, tak fizyczny jak i psychiczny.
Przejdę teraz do technicznych aspektów gry. Najnowsza gra studia ma poprawioną grafikę w stosunku do wcześniejszych tytułów. Animacja jest mocno komiksowa i płynna. Miło patrzy się na ruchy postaci i filmiki przerywnikowe. Jedyne zastrzeżenie mam do tego co się dzieje w tle. Często poruszamy się po placu przed główną bazą wypadową. W momencie, gdy oddalamy się od zabudowań wszystko co znajduje się za postacią wyszarza się, blaknie i robi się rozmyte. Nie jestem pewien czy to specjalny zabieg nadania większej komiksowości, czy ograniczenia silnika graficznego, ale osobiście nie przypadło mi do gustu. Na pewno jednak na PS4 Pro tytuł śmiga aż miło. Nie zaobserwowałem najmniejszego spadku klatek czy innych problemów technicznych. Wszelkie oczekiwanie na ładowanie się gry jest do zaakceptowania. Ten sezon zawiera wyjątkowo cztery odcinki zamiast pięciu. Śmiało jednak mogę powiedzieć, że zajmują one o tyle więcej czasu, że na całość należy zarezerwować podobną ilość godzin co na poprzednie gry studia, czyli 10-12. Chyba, że chcecie zrobić platynę, ale o tym za chwilę.
Sterowanie zmieniło się w stosunku do znanego z New Frontier. Chwilę mi zajęło przestawienie się, ale to pewnie dlatego, że miałem krótką przerwę między sezonem trzy i cztery. Większość z was pewnie poradzi sobie z tym bez problemu po prostu grając na świeżo. Absolutnie nie jest ono źle zrobione, a po prostu inne. Mam wrażenie, że jednak jest trochę więcej akcji niż zwykle. Ta oparta jest na lubianych/znienawidzonych (niepotrzebne skreślić) QTE. Żadne z nich nie sprawiło mi problemu na dłużej. Jedynie momenty skradankowe wewnątrz większej grupy szwendaczy mogą być trudniejsze. Do tego dochodzi poszukiwanie przedmiotów. W każdym z czterech epizodów musimy odnaleźć inną ich liczbę. Jest to dodatkowa i nieobowiązkowa aktywność. Możemy również prowadzić rozmowy i ich kontynuację z postaciami niezależnymi, co prowadzi nas do różnych relacji z nimi. Twórcy chyba wzięli sobie do serca uwagi graczy i starali się dodać więcej czynności, podczas których faktycznie się gra w ich tytuł. Mogę przyznać, że się udało.
Wspomniałem o relacjach. Te są bardzo rozbudowane. Mieliśmy ich przedsmak w trzecim sezonie, ale teraz naprawdę mają znaczenie inne niż jako ciekawostka na koniec gry. To jak żyjemy z postaciami niezależnymi zmienia się z odcinka na odcinek i powoduje daleko idące zmiany w fabule. To chyba najbardziej rozbudowany tytuł Telltale, jeśli chodzi o wybory moralne. Dużo się dzieje i warto mieć ludzi po swojej stronie. Praktycznie wybory z każdego z poprzednich sezonów mają tu także swoje odbicie. Duży plus za to. Zabrakło mi tylko do pełni szczęścia Jezusa, z trzeciego sezonu. Wydawało mi się, że będzie ważniejszą postacią dla serii. W ogóle największym mankamentem całości jest dla mnie brak odniesienia się w kolejnym nowym sezonie do zakończenia poprzedniego. Niby tak jest łatwiej, bo twórcy nie muszą się przejmować naszymi wszystkimi wyborami, ale jednak byłoby miło dostać informację o tak zwanym międzyczasie. Co prawda tutaj ostatecznie dowiadujemy się w jednej z kilku retrospekcji co zaszło, ale mam pewien niedosyt.
Trochę nie wiem, jak ugryźć temat fabuły, żeby jej wam nie zepsuć. Może tak – jest godna finałowego sezonu. Nie czuć nic, że studio upadło i grę sklejano byle tylko ją dokończyć. To przemyślany fabularnie tytuł. Nowe postacie są zaskakujące i ciekawie rozpisane. Każdy wątek jest mocno wiarygodny. Chyba nie zdradzę za dużo, jeśli powiem, że poznani w czwartym sezonie ludzie, to w większości dzieci i młodzież, podobne do Clementine, ze względu na fakt, że przeżyły same przez lata po apokalipsie zombie. To daje bardzo fajne możliwości narracyjne i wiele z nich się tu pojawia. Mimo moich zachwytów jednak nie do końca zaskoczyło między mną a parą bohaterów. Ani Clementine, ani AJ znany nam z sezonu drugiego i trzeciego nie sprawili, że naprawdę chciałem o nich dbać. Podejmowałem dość chłodne i skalkulowane decyzje. Nie wiem co było takiego w rodzinie Javiego i jego brata Davida, że miałem do nich autentyczne, żywe uczucia. Tu jednak tego zabrakło. Gdybym miał się na coś zdecydować, dlaczego tak się stało, to powiedziałbym, że finałowa odsłona Walking Dead jest zbyt przygodowa. Nie jest to wada. Zwyczajnie czego innego szukam w takich grach.
Mówiłem już o zbieraniu przedmiotów. Jestem fanem serii Souls i uwielbiam “lizać ściany” w poszukiwaniu sekretnych skarbów i skrótów. Nie udało mi się jednak odnaleźć wszystkich przedmiotów w tej grze. Wydaje mi się, że przeszperałem każdy zakamarek, a jednak kilka z nich mi uciekło. Winię trochę oznaczanie tych przedmiotów do interakcji. Często było je widać z daleka, kiedy indziej możliwość kliknięcia pojawiała się tuż przy samym przedmiocie. Jest to o tyle ważne, że trzeba mieć je wszystkie, aby dostać po dwa osiągnięcia/trofea/puchary na odcinek. Dobrze zrozumieliście, koniec z łatwą platyną wyłącznie za ukończenie tytułu. Do tego dochodzą nagrody za relacje z różnymi postaciami. Grę więc trzeba przejść minimum dwa razy by zdobyć wszystko. Zastanawiam się też czy te przedmioty również możliwe są do znalezienia wyłącznie przy odpowiedniej kombinacji relacji między wszystkimi zainteresowanymi. Myślę, że jednak warto skusić się na drugi raz, także dla samej fabuły.
Jeśli jesteście fanami Telltale – warto zagrać. Jeśli jesteście fanami serii Walking Dead – warto zagrać. Jeśli lubicie gry o zombie – warto zagrać. Jeśli wasza druga połówka/kolega/koleżanka/pies/kot lubią patrzeć jak gracie – warto zagrać. To godne pożegnanie studia z grami, które mi osobiście dały kupę radości i naprawdę mi głupio, że kupowałem je tak późno. Widać, że twórcy chcieli coś zmienić i szli w bardzo dobrym kierunku. Pod każdym względem jest to gra lepsza od poprzedniczki. Nie słuchajcie mojego marudzenia na małe zżycie się z głównymi bohaterami. Mocno polecam!