- czasami czuć klimat Megamana
- grafika
- design poziomów
- krytyczne błędy
- zmarnowany potencjał
Mighty No. 9 miał być nowym rozdziałem w historii Keijiego Inafune, twórcy postaci Mega Mana. Czekałem na ten tytuł z wywalonym jęzorem. Śledziłem newsy, trailery i wszystko co związane było z nadchodzącym klonem mojego ulubionego bohatera z gier Capcomu. To co dostałem nie tylko nie spełniło moich oczekiwań, ale obrzydziło mi wszelkie przyszłe produkcje Pana Inafune, którego nie obdarzę już zaufaniem.
Grę do recenzji dostałem w dniu premiery. Pierwszy raz zasiadłem do recenzowanego tytułu przepełniony oczekiwaniami i spragniony obiecanej mi przez duchowego spadkobiercę Megamana rozrywki. Chciałbym się wytłumaczyć więc z tego dlaczego recenzja powstawała tak długo.
Niestety gra była zupełnie nie grywalna, po tym jak ja dostałem i pozostała taka do teraz. Wszystko przez krytyczne błędy, które odebrały mi możliwość czerpania przyjemności z Mighty No. 9.
Zaraz po wrzuceniu płyty do napędu konsoli i otarcia śliny, gra zapytała mnie o coś. Nie wiem o co bo zobaczyłem tylko okno dialogowe i dwie kreseczki. Minąłem tego babola i przeszedłem dalej. Szokiem było dla mnie, gdy okazało się, że całe menusy składają się z owych kreseczek. Gra nie posiadała napisów systemowych! Ani menusy ani dialogi nie wyświetlały się na ekranie. Odbudowywałem bazę danych. Testowałem konsolę i sprawdziliśmy czy dostałem odpowiednią wersję od dystrybutora. Wszystko było cacy. Ale napisów brak. Przebolałem więc to i zasiadłem do gry z myślą, że na pegazusie też nie wiedziałem co oznaczają te chińskie znaczki, a jakoś się grało. Na szczęście dialogi czytane są po angielsku więc jakoś dam radę.
Nasz bohater, Beck, czyli tytułowy Mighty No 9 rusza w świat celem powstrzymania zbuntowanych Mighty No. 1-8, którym ktoś w sofcie namieszał. Typowe bla bla bla dla rozpoczęcia przygody. Dodać jeszcze Dr Willy i będzie standardowa fabuła Megamana. Skończyłem wprowadzenie i wpadłem w ekran z wyborem misji i bossa, którego moc mogę przejąć po jego pokonaniu. Niby napisane jest kogo pobić najpierw i przeciw komu jego moc najlepiej zadziała, ale ja tego nie wiem, napisów nie mam. Biorę więc pierwszą misję z brzegu i ruszam do krainy ognia.
Jako weteran serii Capcomu nie zwracam nawet uwagi na przeszkadzajki na tym poziomie. Szybko odkrywam, że posiadana od początku umiejętność dashowania pozwala mi na pokonanie poziomu w mgnieniu oka, zatrzymując się tylko na te walki, które są przymusowe.
Boss, czyli Pyroman włada ogniem. Super – pomyślałem i ruszyłem na niego celem zdobycia ognistego oręża. Pokonałem go za dziesiątym razem i do dnia dzisiejszego nie wiem jak uniknąć części jego ataków, których wydaje się on w ogóle nie sygnalizować. Przyzwyczajenie z Megamana do badania i uczenia się bossów poszło w odstawkę. Tutaj te walki to chaos i liczenie na szczęście czy unik, który zastosowałem okaże się tym dobrym czy jednak wpadnę w pole rażenia ataku bossa. Nie wszyscy bossowie tacy są, ale część jest po prostu skopana.
W kolejnych levelach było dokładnie tak samo. Szybkie pokonanie poziomu, dashowanie gdzie się da, walka gdzie trzeba i boss. Aby jednak nie było za łatwo znalazło się i miejsce na fragmenty, w których giniemy, bo nie mamy prawa wiedzieć o niebezpieczeństwie przed wypadnięciem prosto w nie. Tak, chodzi mi o miejsca w poziomach gdzie spadasz w przepaść czy na inne kolce bez szansy na reakcję. Jeśli już wpadniesz na taką kupę to będziesz wiedział jak zareagować następnym razem. Ale i tak uważam takie zagrania w grach za słabe. I teraz już wiem, że winić powinienem za to Inafune, gdyż ta irytująca część Megamana przeszła do zupełnie nowej gry wraz z nim. Tyle że poziomy w Mighty No. 9 nie są nawet w 1/10 tak ciekawe i fajne jak w Megamanie. Tutaj kawałek poziomu lecisz na dashu, a kawałek cię irytuje, a że tylko tę drugą część się pamięta, bo tylko to nas zatrzyma to ogólny odbiór całości już znamy.
Projekt poziomów to sztampa jak się masz i kto zna przygody niebieskiego wojownika niczym nie zostanie zaskoczony. Boli za to jedno. Paskudna grafika! Jak można w 2016 roku wydać tak źle wyglądająca grę? Piszę źle, bo naczelny nie pozwala przeklinać i nie mogę wyrazić się dosadniej. Mighty jest dużo brzydszy od kolegi Megamana X z konsoli SNES. I porównanie nie jest przypadkowe bo odpaliłem ten starszy tytuł, aby na własne oczy się przekonać, że projektem postaci, kolorami i designem stary MMX zjada przygody Becka na śniadanie. A gdyby wydać wersję HD Megamana X10 z PSX to Mighty wyglądałby przy nim jak krowi placek. Wszystko jest tu brzydkie i puste. Tła wyglądają jak zrobione na siłę, żeby było, choć czasami mam wrażenie, że lepiej byłoby aby pozostawić czarny ekran za pierwszym planem. O animowanych wstawkach zapomnijcie. Projekt wrogów jest z pupy. Na każdej planszy jest ich może trzech na krzyż. o ile rozumiem, że na planszy Pyromana jest piec strzelający rozgrzanym kulami z komina (oryginalne jak kompakty od ruskich) to pomysł z żywymi śmietnikami czy jakimiś oszalałymi odkurzaczami uważam za definicje naodpierdzielu. Chociaż czego spodziewać się po zwykłych szeregowcach skoro nawet bossowie lecą sztampą i nie zapadają w pamięć.
Zresztą sam Beck jest totalnie bezpłciowy i mimo iż na każdym kroku stara się udawać Megamana to mu to zupełnie nie wychodzi.
Ale tragiczny design poziomów i słabi bossowie to nic przy błędach jakimi naszpikowana jest ta gra. Może przeżyłbym wypalająca oczy złą grafikę, ale jak przejść obojętnie obok braku napisów, tnącej animacji i zwiech gry wymagających resetu konsoli. I do tego od dnia premiery nie pojawił się patch, a pomoc techniczna nie potrafiła mi pomóc. Ja wiem, że takie błędy nie przytrafiły się każdemu. Że część graczy ukończyła grę i może nawet czerpali z niej przyjemność, ale moja wersja, pudełkowa zresztą, była zwyczajnym niegrywalnym gównem! Nieważne jak wielkie przymrużenie oka bym zastosował, to wymienionych błędów nie wybaczę!
Sama gra jest ostrą zrzyną z serii, której bohatera wspomniałem zbyt dużą ilość razy w tym tekście, ale jak tego nie porównywać skoro Mighty No 9 nie jest duchowym następcą Megamana – to jest chamski plagiat gorszy niż chińska podróbka. Merytorycznie i jakościowo totalne dno.
Chciałem pozostawić Mighty w spokoju i nie robić recenzji, skoro nie mogłem poznać w pełni gry. Ale zmotywował mnie do jej napisania sam Inafune, który zapytany w wywiadzie o wątpliwa jakość jego najnowszego dziecka odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że lepsze to niż nic! Otóż nie panie Inafune. Wcale nie lepsze. Wyplucie na rynek gniota sfinansowanego na Kickstarterze przez graczy, którzy obdarzyli ojca Megamana zaufaniem, wcale nie jest lepsze niż nic. Bo nawet jeśli komuś nie doskwierały wymienione przeze mnie problemy techniczne, to spotkanie z tak marnym tworem i tak było jak kop w krocze.
Jedynym plusem jest chyba to, że czasami można się poczuć jak by grało się w bardzo słabą część Megamana.
Podsumowując, inaczej niż zwykle chciałem zwrócić się do czytelników, którzy grali w te grę. Proszę oceńcie ją. W komentarzach czy przyznając jej notę w opcjach oceny. Niestety tylko tak mogę się dowiedzieć czy może jest w tym tytule choć odrobina grywalności, której ja nie mogłem znaleźć przez to, że nie posiadałem menusów i nigdy nie wiedziałem kiedy padnie mi gra. Ja daje panu Inafune najniższą z możliwych not na stronie. Gdybym oceniał samą rozgrywkę dałbym jakieś 4.5, ale z tymi błędami i olewczym podejściem do graczy sprawców zamieszania 1.5 to i tak dużo. W końcu lepsze to niż nic.