Beznadziejność gier opartych na licencjach jest już legendarna. Nawet developerom, którzy zasłużyli się dla graczy wydając naprawdę świetne tytuły, zdarzyło się polec gdy zabrali się za tytuł oparty na znanym komiksowym czy filmowym uniwersum. Oczywiście to, że były to słabe produkcje nie oznaczało od razu, że były klapami. Magia tytułu przeważnie działała i fani kupowali te wątpliwej jakości twory w ciemno. Pojawiły się więc firmy, które skupiły się wyłącznie na dostarczaniu licencjonowanych gier. Jedną z takich firm był właśnie Blast! Entertainment. Firma, która nigdy nie powołała do życia tytułu przynajmniej przyzwoitego.
Blast! powstało w 2006 roku i miało siedzibę w Londynie. Powołane do życia przez spółkę dwóch innych firm wydawnictwo miało na celu rodzić w bólach przyjazne dla dzieci i młodzieży produkcje na konsolę Playstation 2, oparte na licencjach znanych programów telewizyjnych. Co to za firmy stoją za powstaniem Blast! nie jest ważne, ale podejrzewam, że jedna była organizacją masońską, a druga była związana z Al Kaidą. Bo tylko ktoś odpowiedzialny za wszelkie zło na świecie mógł wprowadzić na rynek takie gry jakie serwował developer z wybuchowym logo.
Wszystkie, dosłownie wszystkie, gry od Blast! były co najmniej dziadostwami. Studio nie potrafiło poradzić sobie z opanowaniem architektury sprzętów na jaki tworzyli i gry przez nich wydane potrafiły sprawić ból graczom. Jednocześnie zadziwia ile popularnych marek zostało zmasakrowanych przez tę firmę. Zupełnie jakby ktoś w firmie miał jednak jakiś talent i potrafił sprzedać wizję tego, że Blast! jest w stanie dostarczyć dobry tytuł na podstawie znanego uniwersum.
Gry cierpiały głownie z powodu okropnej grafiki, topornego sterowania, fatalnej pracy kamery oraz prostackiego gameplayu. Tu nawet nie chodziło o błędy, które uniemożliwiałyby rozgrywkę lub uprzykrzały graczom życie tak bardzo, aby odbierać przyjemność z gry. Idealnie załatwiał to już sam pomysł na rozgrywkę. Blast! brało na warsztat znaną markę i tworzyło na jej podstawie grę, która przeważnie nie miała nic wspólnego z tematem pierwowzoru lub były luźno z nim powiązane.
Dla przykładu gra na podstawie telewizyjnego serialu komediowego Mała Brytania, była zestawieniem prostych minigierek, niby wyciągniętych wprost z angielskiej produkcji dwóch komików. Wydawałoby się, że może się to sprowadzić, gdyż serial też składał się z krótkich skeczy, w których każdy z bohaterów miał swoje pięć minut. Niestety, poza występowaniem znanych z serialu postaci, gierki miały niewiele wspólnego z programem. Grubaska prowadząca warsztaty dla otyłych biegała po supermarkecie w kostiumie pac-mana, jedyny gej w swojej wiosce jeździł na rowerze po ruchliwej ulicy, a udający niepełnosprawnego rudzielec skakał do wody. Jeżeli ktoś nie znał tych postaci z show to kompletnie nie miałby pojęcia co w tej grze się odwala. Gierek było zaledwie kilka i dało się je ukończyć w ciągu niespełna godziny. Dodając, że gra jest koszmarna pod względem oprawy, a sterowanie jest na tyle nieintuicyjne, że praktycznie uniemożliwia skuteczną rozgrywkę pozostawiając przypadkowi, to jest to najdłuższa godzina na świecie.
W zmasakrowanych markach znalazł się między innymi Jaś Fasola, który w swojej grze, będącej platformówką, musi zmierzyć się z koszmarnym sterowaniem i systemem skakania przeszkadzającym bardziej niż głupkowaci wrogowie. Xena: Wojownicza Księżniczka była kolejnym tytułem na zaledwie godzinkę. I to dosłownie, bo gra posiadała limit czasu i nieskończenie jej poniżej 60 minut kończyło się zobaczeniem ekranu game over. Do tego grafika była chyba gorsza nawet od gry z Xeną na Playstation 1. Kevin sam w domu to produkcja, którą z filmem łączył tylko tytuł i imiona trójki bohaterów. Pajęczyna Charlotty miała zapewnić dzieciakom rozrywkę serwując zestaw minigierek w których sterowaliśmy sympatycznym prosiakiem. Te drobne konkurencje miały jednak tak wyśrubowany poziom trudności, że ciężko wyobrazić siebie dziecko, które ukończy grę bez pomocy dorosłego. Zresztą wmieszany w zabawę starszy pomocnik sam musiałby się napocić, aby uporać się z zadaniami. Nie wszystkie gry były przeznaczone wyłącznie dla dzieci, Blast! miało na koncie też swoją wizję Top Gun, w której latanie samolotem różniło się niewiele uczucia dostania ciężkim kamieniem w głowę oraz Gliniarza z Beverly Hills będącą jedną z najgorszych gier FPP wszech czasów.
Poza okropnymi przygotówkami i pozbawionymi logiki grami logicznymi Blast! wydało też kilka gier samochodowych. O ile wyciągnięcie licencji od Hannah & Barbera i zrobienie gry kartingowej na podstawie Wacky racer czy Flintstones wydawało się dobrym pomysłem, a grafika w tych grach prezentuje się estetycznie na filmikach i można by pomyśleć, że gry te mogą być konkurencją dla Crash Team Racing, to mit ten da się obalić po chwili grania w nie. System jazdy, będący połączeniem ślizgu mokrej kostki mydła na szkle z fizyką marmurowego bloku i beznadziejne nudne trasy zmywały dobre pierwsze wrażenie. A porównując Wacky Racer: Mad Motors wydane przez Blast! do Wacky Races Starring Dastardly and Muttley zrobione przez Infogames można się przekonać, że było ono całkowicie mylne, a gry wydają się wybijać jedynie przy porównaniu z innymi tytułami Blast!.
Co ciekawe większość z ich produkcji doczekało się polskich wersji językowych, co za czasów PS2 wcale nie było tak częste. Umożliwiało to poznanie dzieciom i naiwnym rodzicom jaką głupotą potrafili zabłysnąć scenarzyści Blast! wkładając w usta bohaterów słowa królujące na listach najgłupszych cytatów z gier.
Blast! jako wydawca poległ na całej linii i nic dziwnego, że w 2009 roku firma została zamknięta. Trzy lata masakrowania ulubionych dziecięcych programów telewizyjnych (choć taki Capitan Scarlet czy A.T.O.M. w dniu wydania tych gier były już całkowicie niszowe i zapominane) wystarczyły aby pogrążyć studio. Firma zapisała się jednak na stałe w branży growej jako jeden z najgorszych wydawców wszech czasów, a wydane przez nią tytuły stanowią doskonałą pożywkę dla Youtuberów zajmujących się niezbyt udanymi tytułami.
Nie da się ukryć że to kuriozum, gdyż sam z chęcią postawiłbym na półce kolekcję złożoną z wszystkich tytułów wydanych na konsolę PS2 przez Blast!. Kultowość tego wydawcy i fakt że jego tytuły praktycznie się nie zestarzeją (bo niby w jaki sposób miałyby stać się jeszcze gorsze?) sprawia, że pudełka z ich grami wydają mi się atrakcyjniejsze niż te zawierające wielkie tytuły tamtego okresu. Oczywiście nie polecę nikomu zagrania w gry Blast!, ale jeśli tak jak ja lubicie odrobinę tandety i rzeczy tak złe, że aż dobre, to warto sprawdzić ich tytuły choćby na Youtube. Uprzedzam tylko, że te gry wyjątkowy paździerz.